wtorek, 30 czerwca 2009
Pogoda.
niedziela, 28 czerwca 2009
Nuda i porządki.
Ciąża po raz 2.
Dyskryminacja kobiet.
sobota, 27 czerwca 2009
Coś o mnie.
piątek, 26 czerwca 2009
Jestem fleją.
czwartek, 25 czerwca 2009
Bezpłodność nie jest chorobą...
Tak więc wszystkie bezpłodne pary mają już odpowiedź na swoje niekończące się pytania od niejakiej pani Nelli Rokity. Wystarczy jechać na urlop, odprężyć się, a jak to nie pomoże to po prostu taka kobieta czy też mężczyzna nie są stworzeni do posiadania dzieci. Drodzy ludzie bezpłodni, zostaliście cudownie uzdrowieni! Nic, tylko się cieszyć.
A ja, jak zwykle w takiej sytuacji, mam nerwy. Nie mogę zrozumieć, dlaczego ta kobieta jest jeszcze gdzieś zapraszana, że ona w ogóle istnieje i wypowiada się medialnie, na forum. To doprawdy żenujące.
środa, 24 czerwca 2009
Obiad.
Ponieważ sama niewiele mogę jeść, mój mąż również ostatnio ma biedę w obiadach. Dlatego dzisiaj postanowiłam mu to wynagrodzić i zrobić coś super smacznego. Miałam też zamiar zjeść ten obiad z nim, pomimo tych męczarni, jakie mnie to będzie kosztować (od czasu do czasu trzeba). Padło na kotlety mielone z ziemniakami posypanymi koperkiem i smażonymi buraczkami.
Dzisiaj byłam zupełnie spokojna, przygotowana na wszystko, miałam dużo czasu i wszystkie składniki. Nigdzie mi się nie spieszyło, zaczęłam specjalnie, jak nie byliśmy jeszcze głodni. Powoli zabrałam się do pracy. Nie będę podawać tutaj przepisu ani całego procesu, dość powiedzieć, że wszystko było super. W końcu kotlety usmażone, buraczki też, ziemniaki dochodzą. Pomyślałam sobie, że spróbuję... Oj, niech mnie coś nie trafi, czegoś brakuje w kotletach! Po chwili olśnienie-cebula. Pamiętałam o tej cebuli jeszcze jak wyjmowałam mięso z opakowania... i zapomniałam. Potem buraczków na widelczyk-za dużo octu.
No cóż, ocet dał się jakoś jeszcze naprawić, choć nie do końca. Natomiast kotlety przepadły. Nie powiem, że były niezjadliwe, ale miało być doskonale, a wyszło mdło. No nic, zjedliśmy ten przeklęty obiad, mój małżonek nawet się nie skrzywił (DZIĘKUJĘ, KOCHANIE!). No i o "karze" za "zbyt słoną zupę" nie było mowy :) Mnie nawet smakowało, ale nerwy pozostały.
Następnym razem zrobię wszystko na chybcika. Jest szansa, że wszystko uda się idealnie ;)
wtorek, 23 czerwca 2009
Dzień ojca.
poniedziałek, 22 czerwca 2009
Pożegnanie.
niedziela, 21 czerwca 2009
Ciąża.
W sumie powinnam się chyba cieszyć, biorąc pod uwagę moją wcześniejszą "dietę". Doszłam do stanu otyłości, nawet nie nadwagi, co nie robiło mi dobrze. Moje dziecko już od najmłodszego okresu (bo przecież nie lat:)) uczy mnie, że tak nie wolno i trzeba się dobrze odżywiać. Tylko dlaczego jednocześnie postanowiło uprzykrzyć mi życie ciągłymi mdłościami?
In vitro.
piątek, 19 czerwca 2009
Epitafium.
Zawód nauczyciela.
Znowu czytam i słucham tylu opinii na temat nauczycieli, że uszy i mózg mi puchną. Że mamy tak dobrze, że jesteśmy jak pączki w maśle, że mamy wakacje i tyle wolnego, że pracujemy po 18 godzin tygodniowo, że za swoją pracę dostajemy wystarczająco dużo, że nam za dobrze i nie mamy prawa krzyczeć o więcej... no żyć nie umierać. Zastanawiam się jednak, dlaczego ci ludzie, którzy tak krzyczą, nie wybrali zawodu nauczyciela. No bo skoro im też mogłoby być tak cudnie, to po co utrudniać sobie życie inną pracą?
Nie mam siły już pisać kolejnego poematu, jak to nam cudnie, kiedy uczniowie nas wyzywają, kiedy olewają nasze uwagi, kiedy nie słuchają na lekcjach, a potem mają pretensje, kiedy musimy rozmawiać z roszczeniowymi rodzicami i tłumaczyć się im (!!!), dlaczego ich cudowne dziecko ma słabe oceny i dlaczego i o co ja mam w ogóle pretensje. Wspaniale jest z pewnością, kiedy uczeń pali pod szkołą, a na zwrócenie uwagi reaguje, w najlepszym razie, wzruszeniem ramion. W najgorszym jestem zwyzywana, mam się odpie.... i nie wtrącać w nie swoje sprawy. Bezsilność, bezradność. Gdyby w ten sam sposób odezwał się obcy mi człowiek, pewnie dostałby w twarz. Tutaj nie mogę zrobić nic. Oj, przepraszam, mogę mu wpisać uwagę, wezwać rodziców, dać reprymendę. Tak więc dopisuję się do tego tysiąca uwag, które już figurują w zeszycie uwag, wzywam rodziców, którzy być może przyjdą i wysłuchają obojętnie co mam do powiedzenia, albo i nie. Uczeń już wie, że będzie miał zachowanie naganne, więc kolejna uwaga nie robi mu różnicy i dalej bezkarnie mnie wyzywa i opluwa (na razie tylko metaforycznie).
Ktoś mógłby powiedzieć, że przecież są kuratorzy, policja (bo przecież jestem "urzędnikiem państwowym"), sąd. Tylko że jak już jakiś nauczyciel upomni się o swoje prawa to się z niego śmieją, bo przecież z "niesfornym dzieciaczkiem" powinien poradzić sobie sam. Tyle że "dzieciaczek" jest wyższy i silniejszy niż ja, a ja nie mam innych narzędzi, żeby sobie z nim poradzić. A najgorsze jest chyba co innego-że on o tym wie i potrafi to doskonale wykorzystać przeciwko mnie.
Kiedyś rozmawiałam z kuzynem na ten sam temat i oczywiście jego argumenty były takie same, jakie słyszałam już tysiące razy-ja bym go walnął. Może nie użył tak kulturalnego słowa, ale sens był ten sam. Tylko że jak ja go "walnę" to wylecę z pracy, jak go wyzwę, to wylecę z pracy, bo przecież "my, dorośli, nauczyciele, musimy być dojrzalsi niż oni". Nie mam żadnych możliwości i po uświadomieniu sobie tego faktu chwilami mam ochotę rzucić to w diabły.
Jednak nie robię tego, bo są uczniowie, dla których warto się starać, z którymi cudownie jest pracować, którzy sprawiają, że serce rośnie. Dla nich tam jestem i jakoś znoszę te obelgi, które czasami sprawiają, że płaczę w domu z bezsilności. Są takie dzieci, które chcą się czegoś nauczyć i pewnie nie dlatego, że uczą się dla siebie (raczej nie ten wiek), ale dlatego, że czują, że kiedyś im się to przyda. Przynajmniej kiedyś... Tacy uczniowie sprawiają, że chodzę do pracy, że przygotowuję się na każdą lekcję z osobna, że wymyślam zabawy i quizy. Bo oni to doceniają, lubią, cieszą się i uczą.
Także nie będę udowadniać, że nie jestem wielbłądem, nie będę się kopać z koniem, czy inne takie przysłowia.
Powiem tylko jedno-skoro nam tak dobrze, to nie zazdroście nam, tylko IDŹCIE UCZYĆ!!!
czwartek, 18 czerwca 2009
Coś o dzieciach i ubrankach dla nich.
Jest tylko jeden mały problem... nie ma ubrań, które mi się podobają. I to jest dramat. Wszystko jest takie bezpłciowe, w pastelowych kolorach, mdłe. Albo w drugą stronę, wściekle różowe albo niebieskie. Ponieważ nie wiem, co ma się urodzić, próbuję wybierać kolory neutralne-żółty, zielony, czerwony, beżowy, etc. Problem w tym, że nawet jeśli trafiam na któryś z nich, są one po prostu brzydkie. Skoro małe dzieci widzą wyraźnie tylko mocne, wyraźne kolory, dlaczego na ten początek życia mamy ubierać je w ciuszki w kolorze pastelowym-bliżej-nieokreślonym?
Jest to oczywiście pytanie retoryczne. Zastanawiam się tylko, czy producenci nie robią ubrań dla niemowląt o wyraźnych kolorach, bo im się nie chce, czy też kiedyś próbowali i nie wypaliło. Innymi słowy, czy brak takich ubranek wynika z wygodnictwa producentów, czy też z wyboru ludzi, kupujących te ubranka. Na to pytanie nie znajdę chyba odpowiedzi, a szkoda. Chciałabym znaleźć miejsce, gdzie mogłabym ubrać dziecko w jakieś fajne ciuszki o konkretnych kolorach...
środa, 17 czerwca 2009
Słówek kilka wróbla Ćwirka o końcu roku
No i nadszedł "prawie" koniec roku. Prawie robi podobno wielką różnicę, ale ja jej nie widzę, bo jestem na zwolnieniu :) Pójdę w piątek patrzeć, jak moje dzieci (znaczy uczniowie) pięknie występują, a potem pięknie się ze mną żegnają.
Nie lubię końców. Źle mi się kojarzą, a ostatnio dodatkowo zrobiłam się wyjątkowo wrażliwa i płaczę przy byle wzruszeniu. Koniec roku daje mi powód do takiego wzruszenia. To jest moment, kiedy dzieciaki się starają i trudno mieć wtedy do nich żal o cokolwiek. O to, na przykład, że cały rok były nieznośne i marudne. O to, że potrafiły odezwać się nieodpowiednio, że nie miały ochoty się uczyć. O to, że dzięki nim znowu pod koniec roku dostawałam świra, choć kolejny raz obiecywałam sobie, że NIE BĘDZIE ŻADNYCH POPRAWEK. Jednak koniec to zawsze koniec i, nie ma co ukrywać, co roku szkoda mi jest tych, którzy odchodzą. Zwłaszcza, że na tym się kończy.
Rzadko kiedy zdarza się, że mamy jakikolwiek znak z przyszłości. Uczniowie przychodzą i odchodzą, słuch o nich zanika. Być może jestem jeszcze za młoda, żeby odwiedzali mnie moi dorośli absolwenci, być może tacy częściej to robią, ale mam wrażenie, że uczniowie po prostu zapominają. I to jest ich prawo. Czasami tylko jest mi tego żal. Bo przez trzy lata tak naprawdę żyję trochę ich życiem, staram się im pomagać, lubię ich, nawet jeśli czasami nie dają mi żyć.
Dlatego po końcu roku nie tylko regeneruję siły na rok kolejny, ale również staram się zapomnieć o tych, którzy poszli dalej. Bo pamięć o nich wszystkich czasami zbyt wiele kosztuje. My też nie powinniśmy zapamiętywać, nam też należy się błogosławieństwo zapomnienia.
Introduction
No i zaczęło się. Choćbym nie wiem jak się przed tym broniła, zawsze dopadnie mnie jakieś wariactwo, a tym razem dopadło mnie w postaci chęci pisania bloga. Nie powiem, żebym była fanką blogów, rzadko które czytam, ale szaleństwo to szaleństwo-nie wymaga zatem wyjaśnień ani usprawiedliwień.
Jestem nauczycielką. Podobno z zamiłowania, chociaż czasami każdego mogą dopaść wątpliwości. Nie zliczę już, ilu moich znajomych nagle się przekwalifikowało, bo grzeczne dzieci mieliśmy tylko w książkach do metodyki, a w rzeczywistości to już niekoniecznie... Ja się nie przekwalifikowałam i jakoś płynę w tym oceanie, jakże niespokojnym. Nie powiem, że nie narzekam, bo właśnie, że narzekam. Mogę tylko spróbować obiecać, że nie za często :)
Jestem też przyszłą matką, z angielska wdzięcznie zwaną mother-to-be (jakby to nie było jeszcze jasne, jestem nauczycielką angielskiego). Nie wiem, jakiej płci będzie moje dziecko, ale wiem, że jest już na tyle duże, żeby wszystko mieć na swoim miejscu. Tyle że jeszcze nie pokazało. Nie wiem, jaką będę mamą. Może normalną, a może niekoniecznie.
Mieszkam w mieście.
Mam kota, który po pozbawieniu go męskości w wieku lat 8 zmienił się z dręczącego mnie potwora w przecudne kocię. Nie jestem jednak nadal pewna, czy nie był to z mojej strony akt wandalizmu.
Mam też męża, który potrafi mnie rozśmieszyć, z którym nigdy się nie nudzę i którego kocham nad życie, choć to brzmi jak banał.
Większość imion, nazw, etc. zamierzam wymyślać, także proszę nie brać wszystkiego zbyt dosłownie. Do jednego mogę się zobowiązać-wszystko będzie szczerą prawdą, czasem aż do bólu... tylko, że bez nazw.