poniedziałek, 13 maja 2013

Program nauczania.


Och, jakże cudowne i wspaniałomyślne jest nasze ministerstwo edukacji. Jakże myśli o uczniach, a przede wszystkim o nauczycielach, żeby ci się nie przepracowywali i nie dostawali całych etatów, bo to taka strata pieniędzy. Niech będzie jeden nauczyciel angielskiego na szkołę i niech weźmie sobie te 458745565626545323146 godzin to i nudzić mu się nie będzie, i obskoczy wszystkie klasy, i pensję dostanie odpowiednią. Co mnie skłoniło do takich peanów?
Ano czytam ja sobie ostatnio program nauczania, który nota bene sama wybrałam i powinnam się z nim zapoznać przynajmniej dwa lata temu. O ja niedobra. Ale doprawdy, natłok papierzysk sprawia, że ciężko za nimi nadążyć. I tym razem wcale nie sam program jest be, a dostosowanie do niego rzeczywistości. Istny Monty Python, jak większość sytuacji w tym kraju.
O co się rozchodzi, może już przejdę do meritum. Dla niezorientowanych – dyrektor w gimnazjum ma do podziału godziny języków obcych. Ma ich 4. Na oba języki. Czyli może je podzielić 3/1 (3 języka kontynuowanego – czyli rozszerzonego, którego uczyły się już dzieci w podstawówce i 1 nowego języka, który zaczynają w gimnazjum) lub 2/2.
Oczywiście optymalnym podziałem jest 2/2, żeby nauczyciel w obu grupach mógł wyrobić podstawę programową, którą również ministerstwo nas ucieszyło. W rzeczywistości 2 godziny tygodniowo na poziomie rozszerzonym to doprawdy śmieszna sprawa. Problemem są tylko te podręczniki i programy, które muszą się również odnosić do podstawy programowej. Otóż stoi tam jak byk, że program może zostać zrealizowany przy MINIMUM 3 godzinach tygodniowo przy języku kontynuowanym, a przy nowym przy MINIMUM 2 godzinach tygodniowo. W przeciwnym razie program (a tym samym podstawa) nie zostanie odpowiednio zrealizowana.
I w ministerstwie o tym wiedzą, oczywiście przy założeniu, że podstawę układał ktoś, kto choć trochę znał się na rzeczy (HAHAHAHAHAHAHA). Tyle że nie robią z tym nic. Innymi słowy, podstawy na żadnym poziomie nie da się zrealizować, jeśli nie ma się MINIMUM 5 godzin na oba języki. Tymczasem dyrektor ma do rozdzielenia godzin 4 i koniec. Nie może być więcej. Jedno drugiemu zaprzecza, a ja się muszę tłumaczyć. Bo jak nie zrealizuję podstawy to dupa ze mnie nie nauczyciel, a że nie da się jej zrealizować w tej ilości godzin to już nie ich sprawa. Także ministerstwo wypuściło kolejny bubel, przez co muszą cierpieć nie tylko nauczyciele, ale przede wszystkim uczniowie.


środa, 8 maja 2013

Etaty.


Dorwała mnie przykra rzeczywistość. Zawsze twierdziłam, że angliście bezrobocie nie grozi, że zawsze gdzieś znajdzie pracę. Że zawsze jakaś szkoła będzie szukać nauczycieli, bo dobrych nauczycieli ubywa. I, prawdę mówiąc, nadal tak twierdzę. Problem polega na tym, że ja chcę pracować w TEJ, KONKRETNEJ szkole. Tymczasem w mojej szkole coraz mniej godzin, coraz mniej etatów. Bo uczniów coraz mniej. Ciągle czekamy na wyż, bo w gimnazjum nadal króluje mała ilość uczniów.
I to nie tylko w moim gimnazjum. Gimnazja biją się o uczniów, bo każdy chce zatrzymać nauczycieli, mieć etaty i pracę. W zeszłym roku po raz pierwszy zaliczyliśmy ogromny kryzys, kiedy to padały etaty, a nauczyciele odchodzili, bo z pieniędzy za dziewięć godzin przeżyć się nie da. W tym roku, choć już nie tak tragicznie, wcale nie jest lepiej. Po raz kolejny dostaję umowę na dziewięć godzin. Być może we wrześniu będzie lepiej, być może będzie więcej uczniów niż zakładamy. Ale to tylko być może.
Na pewno będziemy wiedzieć we wrześniu, czyli za późno, żeby szukać pracy. W takim razie powinnam zacząć szukać już teraz. Zapewne jakaś szkoła przyjmie mnie na  pół etatu z pocałowaniem ręki. Problem pojawi się, gdy we wrześniu okaże się, że jednak wydoliliśmy na szesnaście czy siedemnaście godzin, bo o etacie już nie wspomnę. Wtedy pozostanie mi zrezygnować z tej wyszukanej pracy. Oni zostaną bez nauczyciela na dzień pierwszy września, ja spokojnie popracuję u siebie. Niby nic takiego, ale jeśli ta sytuacja powtarza się co roku, przestaję być wiarygodna i pewnego dnia moje CV zostanie odrzucone już we wstępnym etapie. 
Albo drugi scenariusz. Nie będę szukać pracy, bo zapewne we wrześniu będzie lepiej, przecież zawsze pani dyrektor zakłada najgorszy scenariusz. Tymczasem w efekcie zostanę z dziewięcioma godzinami dnia pierwszego września. Na szukanie pracy będzie nieco za późno, z pieniędzy za dziewięć godzin żyć się nie da. Zostaję z ręką w nocniku.
Nie ma idelanego rozwiązania. Albo ja kogoś wydymam, albo potencjalnie sama zostanę wydymana (i to nie w ten przyjemny sposób).