wtorek, 19 stycznia 2010

Mother talk.


Kiedy człowiek zostaje rodzicem, wszystko się zmienia. Zmienia się perspektywa, priorytety, człowiek nabiera nowych doświadczeń. Na przykład niegdy nie przypuszczałam, że człowiek zaczyna się cały czas martwić. I nie mam tu na myśli tego, że czasami coś mnie zmartwi. CAŁY CZAS! A to mały źle oddycha, a to kichnął, kaszlnął, złą kupkę zrobił, nie zrobił kupki, chrypi… milion rzeczy, na które zazwyczaj nie zwracałam uwagi, zaczyna mnie niepokoić. Innym typem doświadczenia jest miłość do tego małego stworzonka. Naprawdę bezwarunkowa, całkowita, bezgraniczna.
Niestety nie zawsze są to doświadczenia, które by mi się podobały. Jednym z takich niemiłych doświadczeń jest coś, co po urodzeniu dziecka dopada wielu rodziców i niestety dość często również zupełnie obcych ludzi. Jest to zbiorowy szał zwany z angielska „mother talk”. Na czym polega mother talk? Ano na tym, zieby w najlepsiej wiezie ogłupiać i siebie i dziećko nieiśtniejącimi wyraziami. Śtraśne!
Kiedy byłam w szpitalu, a spędziłam tam dłuuuuuuuuugie dwa tygodnie, w pokoju razem z moim synem była pewna dziewczynka. Zdarzało mi się, że podczas karmienia spotykałam się z jej mamą. O ja biedna! Kiedy słuchałam tej dziwnej mowy, zęby mi się ścierały od ciągłego zgrzytania. Nie wiem, co na to mój syn, bo biedny jeszcze nie mówi i nawet nie miał szansy zaprotestować, ale jestem pewna, że gdyby mógł mówić to by wył. Na szczęście pielęgniarki zwracały się do młodego normalnie…
Zgoła inną sytuację zastałam w lokalnej przychodni. Pani doktor, pewnie w dobrej wierze, znowu zaczęła w stosunku do mojego syna używać tego dziwnego języka. Ta sama sytuacja w kolejnym szpitalu, gdzie zarówno jedna z matek, jak i pielęgniarki łamały sobie języki.
Nie rozumiem tego. Przeraża mnie to. Naprawdę, może ja jestem inna, ale nie wiem, jak można to robić własnemu dziecku. I nie chodzi mi o to, że potem dziecko nie będzie mówić poprawnie, ale o to, że takie gadanie po prostu rani uszy. Dlaczego mam używać innego języka w stosunku do innych ludzi, a innego w stosunku do mojego dziecka? Czy to mu w czymś pomoże czy tylko ogłupi? Bo na pewno ogłupia mnie. Próbowałam kiedyś rozmawiać w ten sposób z moim mężem. Koszmar.
Tymczasem wychodzi na to, że dzieci można ogłupiać. Być może na początku moje dziecko mnie nie rozumie, więc mogę mówić nawet po chińsku, większej różnicy i tak mu to nie robi. Jednak ten szał nie mija z czasem, a nawet się powiększa. Kiedy dziecko zaczyna gaworzyć i tak śmiesznie artykułować pierwsze wyrazy, oooooo, to jest doskonały powód, żeby zacząć szaleć. Wtedy słyszymy słodkie szczebiotanie małego dziecka i nieco mniej słodkie (jeśli mnie pytać, to głupie) szczebiotanie mamusi, tatusia, babci i każdego człowieka, który znajdzie się w pobliżu.
Ok., mogę zrozumieć, że od czasu do czasu można tak zagadać do dziecka, mnie też się to zdarza. Tylko że do tej pory spotkałam się z przypadkami, kiedy to matki szalały po całości. „Rozmowa” matki z dzieckiem, a właściwie na tym etapie monolog matki do płaczącego dziecka: „Cio się śtało? Boli cię cioś? Nie płać, mamusia ziaraź da jeść.” Albo coś na ten kształt: „Chcieś ciycia? Głodna jeśteś? Ziaraź dam jeść, pociekaj chwilkę.” Noooooo ludzie, jak tak można?
Jedno jest pewne. Nie zamierzam w ten sposób zwracać się do dziecka, nawet jeśli wszyscy naukowcy świata stwierdzą, że mother talk jest dobre dla malucha.

1 komentarz: