piątek, 20 sierpnia 2010

Jak to z raczkowaniem bywa...


Młodemu wyszły kolejne jedynki, tym razem na górze. Są już, takie malutkie i bielutkie z przerwą między nimi godną Karolaka. Idą kolejne, górne dwójki. Już je widać pod dziąsłami, ale jeszcze nas nie zaszczyciły swoim widokiem. Poza tym Młody zaczął się przemieszczać i właśnie o tym będzie głównie mój post.
Młody odkrył coś, co potocznie nazywa się raczkowaniem. Właściwie to jeszcze nie do końca, musi się nieco w tej czynności wyspecjalizować, ale podstawy pojął. W każdym razie, jakby tego nie nazwać, przemieszcza się z punktu A do punktu B. Czasami jest to dość okrężna droga, zaliczająca również punkty H, K, Z, E i kilka innych, ale ważne jest, żeby dotrzeć tam, gdzie się chce i Młody jakoś sobie z tym radzi. Oczywiście tam, gdzie chce on nie zawsze pokrywa się z tym, gdzie chcę ja, a właściwie gdzie mogę mu pozwolić.
Otóż najczęściej odwiedzanymi zakamarkami domu są: kocia miska, koci żwirek, kolumny tatusia, które zazwyczaj po takiej wizycie tracą siatki oraz wszelkie meble, na które można się wspiąć. To ostatnie nie jest nawet takie złe, w końcu tak mały człowiek uczy się chodzić, ale trzeba go wtedy pilnować. Natomiast trzy pierwsze rzeczy są niedopuszczalne. Kocia miska sugeruje, że za mało dzieciaka karmię. Przeszliśmy więc na kaszki i w koncu obiecałam sobie regularnie gotować obiadki. Nie noooo, żartuję, Młody nie jest niedożywiony, a zmiana w jadłospisie wynika raczej z głosu rozsądku. Czy kuweta w  takim razie oznacza, że nie pasuje mu typ używanych pieluszek czy raczej, że wolałby załatwiać się na nocnik? Nie umiem niestety odczytać sygnałów wysyłanych mi przez  mojego pierworodnego.
Efekt jednak jest taki, że ostatnio słowa, które najczęściej wydobywają się z moich ust brzmią: „Nie wolno!” Wypowiedziane są cudownie władczym i srogim tonem i… skutkują. Problem polega na tym, że już sama nie mogę siebie słuchać. Czasami więc postanawiam dodać coś odkrywczego. Młody podchodzi do miski. Ja: „Nie wolno! To jest miska kotka.” Młody patrzy na mnie filuternie, potem na kota (potwierdzam „Tak, to jest kotka”). Wygląda na to, że Młodemu zaczęły działać jakieś synapsy w mózgu, kojarzy wszystko, więc nie muszę się martwić, zrozumiał. Po czym patrzę, jak Młody radośnie kontynuuje podróż w stronę kociej miski celem włożenia do niej łapek i oblizania ich ze smakiem. I na tym kończy się moja misja edukacyjna, pozostaje mi po raz kolejny oświadczyć kategorycznie: „Nie wolno!”. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz