niedziela, 19 grudnia 2010

Trzydzieści lat minęło...


Stuknęła mi trzydziestka. W sumie jest mi to obojętne, nie mam problemów ze swoim wiekiem, wręcz przeciwnie. Uwielbiam swoje urodziny i kultywuję je, jak tylko mogę. Na przykład wynalazek w postaci imienin, choć uparcie obchodzony w mojej rodzinie (urodziny właściwie się wśród nich nie liczą), nie znajduje mojego uznania. Nie lubię imienin i ich nie obchodzę. Nie jest to dla mnie żaden specjalny ani wyjątkowy dzień. Imieniny mogę obchodzić kilka razy do roku, bo ktoś to tak wymyślił. Nie lubię. Co innego urodziny! To jest tylko mój dzień, jedyny taki w roku i ubóstwiam go celebrować. Nie urządzam już hucznych imprez, bo nie mam potrzeby udowadniać sobie, że nadal jestem super młoda i mogę. Po prostu robię sobie jakąś małą przyjemność i cieszę się tym dniem, jak tylko mogę.
W tym roku jednak, po raz pierwszy, poczułam, że coś się zmieniło. Nie, to nie żaden kryzys, nadal zamierzam obchodzić urodziny i się nimi cieszyć, a nie ukrywać swój wiek. Jednak z całą pewnością jest inaczej. Skończyłam trzydzieści lat. Już nie dwadzieścia kilka, nawet jeśli było to dwadzieścia dziewięć, ale już trzydzieści. Mam mieszkanie, męża, dziecko. Skończyłam studia i mam stałą pracę. Krąg moich znajomych zawęził się właściwie do koleżanek w pracy i dwóch osób ze studiów. A pamiętam, że obiecywaliśmy sobie za nic nie stracić kontaktu… Teraz nawet przez portale społecznościowe nie za bardzo się ze sobą kontaktujemy. Każdy ma swoje życie. Oczywiście poznajemy się na ulicy, ale niewiele poza tym.
W sumie jednak bilans wychodzi mi na plus. Osiągnęłam wszystko, co sobie zamierzyłam, a nawet więcej. Spełniłam marzenie w postaci życia rodzinnego. Bo to właśnie liczy się dla mnie najbardziej. Nie praca, nie „kariera”, a właśnie dom. Najszczęśliwsza bym była, zostając kurą domową, co jednak nie jest mi dane. Bywa i tak. Grunt, że mam męża, którego kocham i który kocha mnie. Mam syna, który jest absolutnie fantastycznym dzieckiem. Mam swój mały metraż, który choć nie jest do końca mój, w zupełności zaspokaja moją potrzebę posiadania domu. I kocham ten dom. Te pomarańczowe ściany w pokoju i żółte w kuchni. Te meble, tą atmosferę. Kiedy tam wracam to czuję, że wracam do Domu, przez duże D właśnie. Czego można chcieć więcej?
Jestem szczęśliwa.

3 komentarze:

  1. No proszę - u Ciebie też urodzinowo :) Wpadam i rewanżuję się najlepszymi życzeniami! Co więcej - w mojej rodzinie ten dziwaczny wynalazek, jakim są imieniny (chyba w niewielu państwach jest kultywowany), też jest zupełnie ignorowany od pokoleń. Tak sobie trzymajmy :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Sto lat życzę. Ja także grudniowa i świeżo po urodzinach, ale nie o tym
    chciałam... Twój post to wypisz wymaluj o mnie, wszystko się zgadza,
    praca, znajomi, synuś (i jego pościel - też taka sama), dom... I poglądy
    urodzinowo - imieninowe tez.
    Pozdrawiam ciepło i zapraszam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Wszystkiego dobrego, a trzydziestka to fantastyczny wiek,i jak piszesz, realizują się Twoje zamierzenia. Z pozdrowieniami

    OdpowiedzUsuń