niedziela, 13 marca 2011

Misz masz.

Czas najwyższy wziąć się do pracy i napisać co nieco o wszystkim, co się działo.
Przede wszystkim zaczęłam się rozwijać kulinarnie i nagle sklęsłam. Nie mam pomysłów, nie mam pieniędzy na eksperymenty, które chciałabym uskutecznić. Owszem, upiekłam chleb i wyszedł przedni. Owszem, pierogi również niczego sobie, ale jednak muszę je dopracować, żeby były bliskie doskonałości, jeśli już nie doskonałe. Jednak ogólnie rzecz biorąc kulinarnie bez zmian. Wcinamy potrawy mięsne, mało wyszukane, ostatnio tylko szukam podrobów, które tanie są i oboje je lubimy. Również będę eksperymentować. Wizualne efekty prób wszelakich zamieszczę być może w kolejnym poście, a dlaczego, to w akapicie poniżej.
Zdechł mi laptop. Nie tak całkiem i na amen, bo wtedy to bym pewnie z rozpaczy uschła, ale jednak na tyle skutecznie, że trzeba było kupić nowy. Tamtego bałam się naprawiać, bo jego gwarancja wygasła jakiś czas temu (jeśli mogę posłużyć się takim eufemizmem). Swoje odsłużył i powstało pewne podejrzenie, że jeśli się go naprawi, to wkrótce po raz kolejny zakończy żywot. Na podjęcie takiego ryzyka nie mogłam sobie pozwolić, więc udałam się do sklepu i z niejakim zdziwieniem zanotowałam, że owszem, dadzą mi laptopa na raty (przy kwocie 1300 za sztukę to w sumie nie powinnam być aż tak zdziwiona, nawet przy mojej pensji). Nieco czasu zajęło mi odzyskanie choć części rzeczy z tamtego komputera, bo włączał się i wyłączał jedynie kiedy on sam tak zdecydował. Było ciężko, ale po pokonaniu wszelkich trudności (jeszcze kilka jednak mi ich zostało, między innymi wydostanie zdjęć) piszę teraz na moim nowym, nieco już oswojonym laptopie.
Ponadto znowu przyplątała się nam kolejna choroba. Po zapaleniu płuc i tygodniu w żłobku Młody w zeszłą sobotę obudził się i zaprezentował nam Dartha Vadera bez hełmu i charakteryzacji. Pogotowie, szpital, nieprzespana noc, kolejny koszmar. Okazało się, że to w sumie niegroźne zapalenie krtani, ale wrażenia były niezapomniane. Wyszedł ze szpitala szybko, kuruje się w domu. Niestety, postanowiliśmy jednak zrezygnować ze żłobka, bo na takie luksusy nas jednak nie stać. Jeśli dziecko z 4 tygodni spędza 3 w domu, a płacić trzeba 650 zł to robi się mało różowo. Oczywiście nie obwiniam żłobka, jeszcze nie zwariowałam. Panie nadal są cudowne i strasznie mi szkoda, że Młody nie będzie już tam chodził, ale finanse nas zabiły. W obliczu wielkiego oszczędzania wydawanie pieniędzy na żłobek i na leki  nie wchodziło w rachubę. Także teraz z Młodym siedzi babcia, co daje sumę opłat równą zero. Jedyna obawa w tym, że mi babcia rozpuści dzieciaka daleko poza granice możliwości. Podobno od tego są babcie, ale chyba nie te na cały etat. Ale nic to, od września Młody wraca do żłobka, tyle że państwowego, gdzie opłata nie będzie połykać niemal połowy mojej pensji. A jednak tamtego żłobka żal…

3 komentarze:

  1. Z babcia trzeba chyba od razu ustalic zasady - bo znam babcie, ktore kompletnie zmarnowaly dzieci. Ale trzymam kciuki, zeby Twoja mama byla do dogadania :-).

    (to pisalam ja, Jadeitt ;-)) )

    OdpowiedzUsuń
  2. współczuję choroby.Też zaliczyliśmy jesienią wizytę w szpitalu z powodu zapalenia krtani u młodej.
    A na wieści kulinarne czekam z niecierpliwością:)!

    OdpowiedzUsuń
  3. @jadeitt: Babcia bardzo się mamy słucha, ale jednak niebezpieczeństwo jest, bo czego oczy nie widzą...
    @kyja: Muszę się w końcu zebrać w sobie, bo mi te kulinaria w końcu kością w gardle staną :)

    OdpowiedzUsuń