piątek, 8 kwietnia 2011

Szybko, szybko...

Napiszę szybko, bo jakoś ostatnio czas nie ma dla mnie litości. I dosłownie, i w przenośni. A właściwie to nie do końca wina czasu. Gdyby mi się chciało, jak mi się nie chce, to nie byłoby problemu. Tyle że jak na razie to mi się nie chce. Nic mi się nie chce. Dlatego właśnie wszystko szwankuje. Praca szwankuje, mieszkanie szwankuje, ja szwankuję. Szaleństwo absolutne. Chodzę spać z kurami, a ciągle nie jestem wyspana. Muszę zrobić coś do pracy, ale odkładam to na czas bliżej nieokreślony. Mam posprzątać, ale nie mam siły. Stos papierów prosi się o przejrzenie (może jakąś kasę znajdę w tych czeluściach), tyle że nie chce mi się.
Największym poświęceniem ostatnich dni stało się napisanie dwóch protokołów i odwiedzenie US w celu wyspowiadania się ze swoich ogromnych dochodów, które według niektórych oscylują w okolicy 5000 miesięcznie. Buahahahaha. Za to zwrotem w tym roku nie pogardzę, bo ulga na dziecko wpadnie. W porównaniu do wydatków jednak jest to kropla w morzu. Nic to, lepsza kropla niż nic.
W weekend znowu mam wybór – albo ciężko pracować, albo odiwedzić centrum Wrocławia w celu wypicia kawy z przyjazną duszyczką i wygadania się, jaki ten świat jest okropny, a ja gruba. Ciekawe, co w efekcie wybiorę…

1 komentarz:

  1. Może to ten początek wiosny tak wysysa energię z ludzi. Wiele osób z mojego otoczenia zareagowało na te cieplejsze dni tak, jakby się naspeedowali, ale pozostali - dętki. Nic się nie chce, nic nie idzie, wszystko bee, a jeszcze drażnią swoim widokiem ci "przyspieszeni". Może Ty też tak masz? Do wiosny, jak do wszystkiego, trzeba się przyzwyczaić;)
    Smacznej kawy;)

    OdpowiedzUsuń