sobota, 21 maja 2011

Matura ustna.

Dla potomnych. Kilka słów o maturze ustnej z języka angielskiego, która okazała się być szczęśliwa dla wszystkich zdających na mojej zmianie.
Wszystko było w porządku i naprawdę wszyscy zdali, postanowiłam jednak napisać krótki poradnik dla tych, którzy zdawać będą w przyszłym roku albo w sierpniu. Ponieważ egzaminator ma wiele spostrzeżeń, ja również zauważyłam kilka strachliwych spojrzeń, rzucanych w kierunku egzaminatorów i wyrażających nieme pytanie „Co pani tam pisze? / Naśmiewa się pani ze mnie? / Dlaczego znowu zadajecie mi to samo pytanie?” i kilka innych. Otóż śpieszę wyjaśnić wszelkie meandry matury ustnej (wiem, że w przyszłym roku będzie inna, ale zasady aż tak bardzo się nie zmieniają).
Na maturze rozszerzonej (a w przyszłym roku zapewne i na podstawowej) nauczyciele mają zadawać pytania wymyślone na poczekaniu. Niejednokrotnie nauczyciel egzaminujący nie ma pomysłu, o co tak naprawdę pytać, więc prosi swojego kolegę / koleżankę o podrzucanie mu pomysłów. Właśnie to tak namiętnie notujemy na karteczkach, które potem przekazujemy współpytającym. Nie rysujemy tam uśmiechniętych buziek, nie notujemy dowcipów tylko zapisujemy pytania (banalne, ale co mogę na to poradzić). Czasami również notujemy sobie błędy, popełniane przez uczniów, żeby potem lepiej ich ocenić, ale to zdarza się stosunkowo rzadko i nie ma formy prześmiewczej.
Po opisie rysunku w maturze podstawowej pojawiają się dwa pytania, które nauczyciel musi zadać. Tymczasem nagle okazuje się, że na jedno z tych pytań uczeń udzielił odpowiedzi w swoim opisie. Co mam wtedy robić? Nie zadawać tego pytania? Nie mogę. Muszę je zadać, bo uczeń ma usłyszeć dwa pytania. I kiedy już sformułuję swoje pytanie, widzę ten przestrach w oczach, że coś źle powiedział i dlatego pytamy go o to po raz kolejny, więc wymyśla różne farmazony, żeby było lepiej. Nie musi być lepiej, wystarczy powtórzyć to, co już zostało powiedziane. Pytamy o to samo, bo musimy, a nie możemy powiedzieć, że trzeba tylko powtórzyć raz już powiedzianą rzecz.
Kolejne sprawa – milczenie egzaminatorów. To nie jest tak, że jesteśmy wredni i nie chcemy wam pomóc. Nic by mnie bardziej nie uszczęśliwiło niż podpowiedzenie jednemu czy drugiemu kilku słówek, których mu brakuje, bo się zdenerwował. Jednak nie wolno nam. Tak po prostu i zwyczajnie nie wolno. Dlatego właśnie siedzimy w milczeniu i czekamy na dalszą wypowiedź, przez co uczeń jeszcze bardziej się denerwuje i zacina. Przykro mi, że tak musi być, bo my naprawdę te nerwy rozumiemy, ale takie są procedury. 
No i na końcu coś, co jest najtrudniejsze dla zdającego jakiegokolwiek egzamin. Pamiętam, jak miałam po raz trzeci zdawać egzamin licencjacki. Ktoś mógłby stwierdzić, że trzeci raz to już bułka z masłem i chleb powszedni, a ja denerwowałam się tak, jak nigdy w życiu. Uspokoiła mnie niemal cała buteleczka Neospasminy. Oczywiście użyta niezgodnie z instrukcją dała mi przy okazji niezłego kopa (byłam spokojna i wesoła jak rzadko, ale nie był to stan narkotycznego odurzenia), jednak w końcu wyluzowałam i zdałam ten licencjat. Ledwo ledwo, ale zdałam (z pewnością nie była to zasługa leku, ale przynajmniej nie mdlałam z nerwów na sali). Innymi słowy: „Tylko spokój może nas uratować”. Ja wiem, że nerwy są i nic nie da się na to poradzić (mojego sposobu nie polecam), ale  trzeba się opanować na tyle, na ile się da. Wmówić sobie, że jest ok., i na pewno jesteśmy dobrze przygotowani i powinno pójść nieźle.
I na koniec wszystkim jeszcze-tegorocznym oraz wszystkim przyszłym maturzystom – POWODZENIA.          

3 komentarze:

  1. Szkoda, ze nie wiedzialam tego na swojej maturze ;-)).

    OdpowiedzUsuń
  2. @Khem: Dziękuję i sama żałuję, że nie wiedziałam tego na mojej maturze. Dlatego to napisałam :)

    OdpowiedzUsuń