niedziela, 27 listopada 2011

Awans na mianowanego.

W tym roku, po kilku latach zawodowego migania się, postanowiłam zacząc w końcu staż na kolejny stopień w awansie zawodowym nauczyciela. Migałam się, ponieważ 304 złote brutto nie są dla mnie wystarczającą rekompensatą za trzy lata wyjęte z życia i stresy egzaminacyjne. Przez te trzy lata zabijam setki biednych drzewek, bo papierologia przewyższa średnią około 10000000 kopii miesięcznie do około zyliona kopii miesięcznie. Innymi słowy – skoro czegoś nie ma na papierze, to jakby w ogóle się nie zdarzyło. I nie jest istotne to, że podobno już nie wymagają teczki stażu per se, istotny jest fakt, że aby coś udowodnić, muszę mieć to na piśmie, a więc w teczce stażu.
No i te genialne pytania… O pracy z dziećmi mogłabym opowiadać godzinami. Jakie metody stosuję, co z nimi robię, co robię dla nich, bo to dla mnie chleb powszedni. Jednak od zawsze wiedziałam, że to nie może być takie proste. I w końcu wpadł mi w ręce taki spis, który ktoś nazwał 100 pytań do… znaczy na mianowanego. I tu zacytuję kilka pytań:

Kto powołuje komisję na egzamin dla nauczycieli ubiegających się o stopień nauczyciela mianowanego?
Wymień organy szkoły i powiedz, które z nich są organami społecznymi?
Co sądzisz o reformie edukacji?

Na to ostatnie pytanie Państwo egzaminatorzy z pewnością nie chcą znać mojej szczerej odpowiedzi, bo mogłoby paść zbyt dużo bluzgów, a to z pewnością nie jest mile widziane na egzaminie. Co do pozostałych pytań… No cóż, posiadam internet, umiem nawet czytać, więc dobranie się do książki bądź źródła internetowego nie stanowi dla mnie problemu. Dlaczego więc zadaje mi się pytania, które do niczego nie są mi potrzebne i w żaden sposób nie wpływają na jakość mojej pracy? Jeśli zaś będą mi potrzebne, wystarczy pogrzebać w internecie i odpowiedź zawsze się znajdzie.
Właśnie dlatego unikałam tego awansu jak ognia – bo gromadzenie papierków i odpowiadanie na głupie pytania nigdy nie było moim hobby. Uważam że swoją pracę wykonuję dobrze, a weryfikacja tego powinna następować nie w formie dziwnego egzaminu, najeżonego dziwnymi pytaniami. Jaka więc forma by mnie satysfakcjonowała? Otóż świetnie sprawdziłaby się opinia pani dyrektor oraz opiekuna stażu. Dodatkowo można zostawić prezentację swoich działań (bo taka część egzaminu również obowiązuje). Powołując się na moje odpowiedzi Państwo egzaminatorzy naprawdę będą mieli problemy z rzetelną oceną mojej pracy, bo ja po prostu nie lubię i nie umiem lać wody aż tak, żeby ich to zadowoliło.
Swoją pracę wykonuję najlepiej jak umiem, w warunkach, w których przyszło mi ją wykonywać. Staram się dać tym uczniom wszystko, co najlepsze, wykorzystując wszelkie możliwe źródła. Nie jestem i nie czuję się odpowiedzialna za ich wyniki, bo poza tym, co ja daję z siebie w szkole, ich obowiązkiem jest uczyć się w domu i tylko wtedy moja praca może przynieść jakieś efekty. Jeśli tego nie robią, czuję się zwolniona z odpowiedzialności za cokolwiek. Jednak zawsze, naprawdę ZAWSZE, staram się dać dzieciakom wszystko, co najlepsze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz