poniedziałek, 9 kwietnia 2012

Zastępstwa.


Istnieje taka wspaniała instytucja, którą uwielbiają wszyscy nauczyciele. Zastępstwa. Zwłaszcza jak się je ma z klasą, której się nie uczy, albo taką, w której uczy się tylko jedną z grup, bo ta druga ma angielski na poziomie podstawowym (odwieczna zmora anglistów). I co tu z takimi robić? Nie da rady realizować tematu, bo od razu są walki, komentarze, wrzaski i na nic zda się tłumaczenie, że w klasie rządzi nauczyciel. Jak się klasa zaprze, to pracować nie będzie i koniec, mogę sobie powpisywać uwagi i podzwonić do rodziców, którzy zazwyczaj mogą tyle samo co ja, i to w stosunku do własnego potomka, czyli nic. Wcale nie pomaga, jeśli nauczyciel, za którego mamy zastępstwo, coś klasie zadał. Część jeszcze coś robi albo przynajmniej udaje, ale część olewa to całościowo, bo na ocenie im nie zależy, a tak sobie to raczej robić nie będą. Zaczynają się rozmowy, hałas, uciszanie i tak w koło Macieju.
Nienawidzę zastępstw. Zwłaszcza z klasami mieszanymi albo z takimi, których nie uczę. Ale nawet te, które uczę, potrafią mi dać do wiwatu tak bardzo, że zaczynam puszczać w myślach co ciekawsze wiązanki.  Jest takie przekonanie, że zastępstwo to czas wolny. Siedzenie, gadanie, słuchanie muzyki. W sumie sama nie przepadam za przemęczaniem tych, z którymi mam zastępstwo. Zwłaszcza że nierzadko dla mnie samej jest to problem (jeszcze raz czepnę się klas mieszanych, gdzie musiałabym robić dwa zestawy pracy). Dlatego jak tylko mogę, puszczam im jakiś film. Z reguły jest dobrze. Jakoś tam się wciągają i przynajmniej nie mam chaosu. Z reguły. Ale i od reguły muszą być wyjątki.
Są osoby, którym nie pasuje wszystko. Bo oni nie rozumieją po angielsku, a te napisy tak szybko znikają (nigdy nie puszczam z lektorem, bo w minimalnym stopniu jednak słuchać muszą). Bo to głupi film jest i oni wolą sobie posłuchać muzyki. Bo to wszystko jest bez sensu i oni woleliby zwykła lekcję. A jak mówię, że w takim razie proszę wyciągać książki, cała szopka zaczyna się od nowa, bo ten angielski jest taki głupi i po co im to, i oni w ogóle nic nie chcą. Problem w tym, że kiedy tylko daję im w końcu ten czas wolny, bo dostaję szału, oni zaczynają jęczeć, że im się nudzi i chcą coś robić. Nie wiem, czego oni oczekują? Że przyprowadzę na zastępstwo grupę striptizerek dla panów, a chippendalesów dla pań? Że przygotuję dla każdego z nich osobne zadania, które dopasują się cudownie do ich humorów i możliwości? Że odgadnę ich myśli?

7 komentarzy:

  1. Od dzisiaj przestaję czytać Twojego bloga!
    Jeszcze trochę i zupełnie zniechęcisz mnie do pracy nauczycielskiej. ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O nie! Nie zrobisz mi tego :) Przecież o miłych rzeczach też piszę ;) A poza tym możesz trafić na inną szkołę niż ja. A są inne, naprawdę, o czym też nie omieszkam napisać.

      Usuń
  2. Zabrzmie, jakbym miala na karku 50, a nie 30, ale ja tej dzisiejszej mlodziezy nie rozumiem. Kurde no, co jak co, ale malo ktory przedmiot ma szanse sie przydac w zyciu bardziej, niz angielski. No rozumiem fizyka - po co komu prawo Kirchoffa? Bo co komu znajomosc wszystkich miesni? Po co znajomosc historii na wyrywki? Ale przeciez bez wzgledu na to, jaka kariere naukowa ktorekolwiek z nich planuje w przyszlosci, to angielski jest dzisiaj podstawa - nawet dla przyszlych pracownikow McDonaldsa. Nie wspominajac o przyszlych inzynierach, prawnikach czy lekarzach, dla ktorych dostep do zagranicznych publikacji w tym jezyku bedzie kluczowy. Biedne dzieci...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trzeba zrozumieć też to, że ktoś może nie mieć serca ani głowy do angielskiego (ja nie miałam do francuskiego). Trzeba też jednak zrozumieć, że minimum trzeba się nauczyć i od tego nie ma ucieczki (tak, jak ja francuskiego - minimum :)).
      A o przyszłości oni nie myślą. Jak dorosną to zaczną brać korepetycje i chodzić na kursy, bo ich głupi nauczyciel nie nauczył, zobaczysz.

      Usuń
    2. Zabrzmi jakbym miała 13 lat a nie ten, no tyle co mam, ale niech mi ktoś pokaże pięcioro dzieci, które od pierwszej klasy wiedzą, czego chcą w życiu, co będzie przydatne, co trzeba, należy i już.
      Dla ułatwienia mogą być dzieci z dowolnego rocznika, nie muszą być te biedne, dzisiejsze.
      Ludzie na studiach niejednokrotnie nie potrafią zrozumieć, a co dopiero dzieciaki.

      Usuń
    3. Oni wcale nie muszą mieć planów na resztę życia. Wystarczy, żeby mieli swój gust, czyli przedmiot, który lubią i to minimum, które jest potrzebne ZAWSZE czyli język polski i obcy (wcale niekoniecznie angielski).

      Usuń
  3. No wystarczy, oczywiście. Ale to jest tak naprawdę bardzo dużo, biorąc pod uwagę dzisiejsze dzieci. :)

    OdpowiedzUsuń