wtorek, 18 września 2012

Demotywacja.


Oczywiście nie czarujmy się, wszystkich zadowolić się nie da. Zawsze znajdzie się taki, któremu coś nie pasuje, czegoś nie da się zrobić i w ogóle bida z nędzą. Ostatnio po prostu bardzo myślałam nad zagadnieniem dodatku motywacyjnego. Komu powinien przysługiwać, ile, za co. I z przykrością stwierdzam, że w wielu szkołach dodatek ten przyznawany jest albo każdemu po równo, albo według bliżej nieokreślonych zasad, bo dzieli przecież dyrektor. Nie wiem, jak to jest w mojej szkole i nie będę tutaj rzucać kalumni, ale doświadczenie mi mówi, że i w naszym kurniku nie wszyscy są bez winy. 
Usłyszałam kiedyś, że dodatek motywacyjny powstał po to, żeby poratować marną pensję nauczyciela. Dawany był odgórnie, bez żadnych konkretnych zasług czy win. Podobno. Nie wiem, ile w tym prawdy. Możliwe, że to tylko taka bzdurna plota. Nie podlega jednak dyskusji, że wzbudza on kontrowersje wśród ludzi. Buntują się, że przecież nauczyciele nic nie robią, dostają za to kasę, a jeszcze im dodatki we łbach. Żarty żartami oczywiście, ale faktem jest, że przydział dodatków motywacyjnych jest dla mnie nieco niezrozumiały. Niby jest jakiś system, ale w zasadzie to trudno powiedzieć, żeby on działał, skoro najwięcej do powiedzenia ma tutaj dyrektor szkoły.
Myślałam, jak zmienić ten system tak, żeby posiadał choć znamiona sprawiedliwości i faktycznej nagrody za zasługi. Szukałam w internecie, ale tam znalazłam tylko albo ciągłe jęki i narzekania, że nauczycielom za dobrze i powinni nam obciąć wszystko, albo postulaty, żeby nagrody dostawali tylko nauczyciele olimpijczyków. O absurdalności takich pomysłów, mam nadzieję, nie muszę pisać. Dość powiedzieć, że choć staram się jak mogę, a czasem nawet ponad swoje siły, żadnego olimpijczyka ani laureata konkursu nie wypuściłam spod swoich skrzydeł. Z wielu powodów. Choćby dlatego, że zbyt często laureaci takich konkursów czy olimpiad chodzą do szkół dwujęzykowych i nie nie można ich poziomu zrównać z moimi (i wieloma innymi) uczniami.
No tak, ale nadal brak odpowiedzi, za co w takim razie nauczyciele powinni dostawać te nieszczęsne dodatki motywacyjne. Wydaje mi się, że dobrym wyjściem byłoby dawanie ich za faktyczne zasługi, realną pracę. Ale nie za ilość laureatów w życiorysie, a za to, jak dany nauczyciel pracuje w danej placówce. Wtedy każdy nauczyciel (który chce zdobyć dodatek), będzie musiał robić coś „ponad podstawę” i jest szansa, że uczniowie baaaaardzo na tym skorzystają. Oczywiście oceny nadal dokonywałby dyrektor po uprzednim dostarczeniu choćby raportu z pracy (tak jak to dzieje się na przykład w trakcie stażu). Można to robić rocznie albo semestralnie, ale to już taki pan pikuś.
Jak sobie tak pomyślałam, to mi wyszło, że (na dzień dzisiejszy) właściwie wszyscy „nasi” nauczyciele powinni dostać dodatek motywacyjny. Nie ma nauczyciela, który przychodziłby tylko na swoje lekcje i wychodził ukontentowany, że swoją pańszczyznę odrobił. A byli i tacy w trakcie mojej kariery, w każdej szkole zapewne taki się znajdzie. Tymczasem każdy nauczyciel (czy matematyki, fizyki, czy wf-u) mógłby zrobić coś więcej. I chyba najważniejsze – te dodatki powinny być jawne. Wszyscy wiedzą wszystko o wszystkich. Ja nie wstydzę się wysokości swojego dodatku. Jak nic nie robię, potrafię się do tego przyznać i pogodzić się z potencjalnymi konsekwencjami. Można mnie kontrolować wzdłuż, wszerz i w poprzek. Nie bardzo rozumiem, czemu niektórzy tak bardzo się przed tym bronią. 
Nie mam gotowej recepty na wszystko. Być może i ten pomysł ma wiele wad, których nie widzę, bo patrzę na niego z mojego punktu widzenia. Wydaje mi się jednak, że gdyby grono kompetentnych ludzi zebrało się razem, z pewnością wymyśliliby coś mądrego i trzymającego się kupy.

3 komentarze:

  1. Ja też się nad tym zastanawiam nad tym. My na szczęście nie mamy problemu, bo nam dzielnica zabrała dodatki motywacyjne :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Kolejne papierki, kolejne raporty? NIE! Papierologii oświatowej jestem przeciwna. Zresztą - papier jest cierpliwy i wszystko przyjmie... Powiem Ci, jak u mnie w szkole to funkcjonuje: wiadomo, jaka jest maksymalna stawka dodatku motywacyjnego. Wiadomo też, jaka minimalna, znaczy 0PLN. Dodatki przyznaje dyrekcja wg zaangażowania, zasług, dodatkowych obowiązków. Kiedyś zastanowiłam się, jaki kto dostaje. Ujawniono więc (procentowo). I były zgodne z moimi przewidywaniami (a przecież w szkole znamy się nawzajem). Dobry dyrektor umie obserwować swój zespół i bez żadnych durnych raportów czy zestawień wie, kto jak pracuje i jak się angażuje. A jak jest niedobry dyrektor, to czas pomyśleć o zmianach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chodzi o to, żeby we WSZYSTKICH szkołach było wiadomo, kto, ile i za co dostaje, a nie tylko w tych, gdzie jest "dobry" dyrektor. Poza tym nawet najlepszemu dyrektorowi może coś umknąć, może nie wiedzieć o wszystkich moich działaniach, może o czymś zapomnieć. Zwłaszcza w większej szkole, gdzie nauczycieli jest dużo i każdy z nich dużo robi.
      I żeby o dodatkach mógł wiedzieć każdy jawnie, a nie na zasadzie "jak się kolega zgodzi to mi powie, a jak mnie nie lubi to niekoniecznie". Ja wiem, że kolejne papierki to niedoskonały pomysł, ale niesprawiedliwe dodatki również.

      Usuń