piątek, 22 czerwca 2012

Dobre serce.


Jak długo można mieć dobre serce i przepuszczać uczniów z klasy do klasy? Długo. Wiem to na swoim własnym przypadku. Co roku mój mąż słyszy tą samą mantrę i co roku ma jej dość: „A co, jak komuś z nich zrobię prawdziwą krzywdę?”.
W tym roku zdałam sobie sprawę z jednej rzeczy i, z braku innej, lepszej, tej właśnie zamierzam się trzymać – nie uratuję świata. Mogę próbować, ale nie jestem w stanie zbawić wszystkich i wszystkim zrobić dobrze. Zawsze musi być coś za coś. Do tej pory wysoką cenę płacili ci, którzy uczyli się cały rok, a mimo to nie dawali rady uzyskać więcej niż minimum. Stawali w tym samym rzędzie z tymi, którzy cały rok nie robili nic, a pod koniec przypominało im się, że przydałoby się zdać.
KONIEC. Nie mam już siły kombinować. Zwłaszcza, że widzę podejście tej większości, która niskim kosztem próbuje kupić sobie miejsce w kolejnej klasie. Nie uciekają z moich lekcji (ale z innych to już stadnie), stawiają się karnie na większość zaplanowanych przeze mnie konsultacji. Problem w tym, że robią ze mnie durnia. Ich wiedza oscyluje w okolicy zera, przynoszą wypracowania zerżnięte z internetu albo skopiowane z tłumacza, tłumaczą się problemami rodzinnymi czy też osobistymi. Bo granie na emocjach jest najwspanialszym sposobem na przejście z klasy do klasy. My wierzymy we wszystko, bo ciężko jest wziąć odpowiedzialność za czyjeś życie. Jeśli choćby jedna historia z tych wszystkich okazałaby się być prawdą, przynajmniej mogę spać spokojnie.
Problem w tym, że jestem już zmęczona. Historia się powtarza i nie jest to bynajmniej historia chwalebna. Przepuszczamy, bo nam żal, bo nie chcemy mnóstwa repetujących, bo wierzymy w ich obietnice i zapewnienia, że w przyszłym roku będzie lepiej. A w następnym roku nie jest lepiej. Jest gorzej. Bo upewnieni w tym, że mogą dostać promocję za nic pozwalają sobie na coraz więcej. My znowu zapominamy, a pod koniec roku słyszymy tą samą śpiewkę. I tak w kółko.
Tak nie powinno być. Tak nie może być. Dlatego właśnie zamierzam walnąć w stół. Nie, nie zbuntuję się całkowicie. Zrobię całoroczny rachunek i zastanowię się, kto na ile zasługuje. A potem przeprowadzę hiszpańską inkwizycję, której nikt się nie spodziewa (nie jestem fanką Monty Pythona, ale kilka cytatów się zna :), w końcu bycie anglistką zobowiązuje). Na tyle mnie stać i tyle zamierzam wprowadzić w życie. Nie będę wyjaśniać i tłumaczyć. Jeśli ktoś nie rozumie, że uczyć ma się cały rok, jeśli ktoś nie ma na tyle przyzwoitości, żeby przeprowadzić solidną retrospekcję, nie potrzebuje moich wyjaśnień. W ich oczach zawsze będę tą wredną małpą (no wiem, inaczej będą mnie nazywać, ale jednak trzymam poziom), która nie przepuściła ich w którejś tam klasie.
So be it. Godzę się z tym, bo nie mam innej opcji. Albo będę tą frajerką, której można wcisnąć każdą historyjkę i wywinąć się zawsze z każdego zagrożenia albo tą małpą, która nie przepuszcza. Z dwojga złego zaczyna mi się podobać ta druga opcja. Wdrożenie jej w życie to zupełnie inna kwestia. Mój brak asertywności i problemy z pewnością siebie powodują, że wyrzuty sumienia dręczyć mnie będą pewnie jeszcze przez jakiś czas, ale trzeba się kiedyś wziąć w garść. Jak  nie teraz, to kiedy?

sobota, 16 czerwca 2012

Bal absolwentów.


Bardzo, bardzo dawno temu, za siedmioma górami i siedmioma lasami odbył się bal absolwentów. Ach, co to był za bal – można by zakrzyknąć! Stoły uginały się od wszelkiego rodzaju jadła i napitku, młodzież wywijała hołubce przez cały czas trwania. Jednak bal nie byłby balem, gdyby nie zaczął się polonezem. Bardzo pięknym, z pannami ubranymi w najpiękniejsze suknie oraz panami w najbardziej stylowych szatach. Doprawdy, było pięknie i wzruszająco. Na koniec tańca były róże czerwone i zaczerwienione lica dam.
Po polonezie muzyka wszelaka do tańca przygrywała. Wprawdzie autorka tych słów z większością tej muzyki nie miała nigdy do czynienia i ciężko jej było bawić się przy jej dźwiękach, jednakże bal ten nie dla autorki był przeznaczony. Póki młodzież bawiła się chętnie, póty zabawę przednią można nazwać. Był też poczęstunek. Wszystko na bogato, ale bez przesady i bez kiczu. Ze smakiem, z gustem i bez awantur. Doprawdy, w takiej młodzieży leży nadzieja. 
I ja tam byłam, miód i ... kawę piłam. I wróciłam, żeby o tej wspaniałej imprezie donieść gawiedzi (tylko zdjęcia kiepskie zrobiłam, więc nie zamieszczę).

piątek, 8 czerwca 2012

Geje i lesbijki.


Któregoś dnia (jak ten czas leci...) oglądałam program w TVN24 (Fakty po faktach) z niejakim panem Stanisławem Piętą. W sumie jego opinie nie zbulwersowały mnie aż tak bardzo, bo prezentuje swoją postawą ten sam pogląd, jaki prezentuje PiS, ale tym razem zamierzam jednak się do tego odnieść.
Wiele hałasu było ostatnio wokół pana posła. Nie za bardzo wiem, dlaczego, bo nie mówi niczego nowego. Może dlatego, że mówi to w odniesieniu do „nowej” propozycji ustawy, która powinna zostać poprawnie sformułowana i uchwalona już bardzo dawno temu. Nie ważne. Ważne jest to, co ten poseł głosi. I już sama nie wiem, czy płakać nad taką postawą, czy pozostaje mi się tylko śmiać. Bo pan poseł prezentuje postawę godną papugi, przynajmniej w programie telewizyjnym. „Polskie prawo powinno na ten temat milczeć”, „Nie będę się wypowiadał na ten temat”, „Polskie prawo chronić powinno tylko rodzinę” czy jakoś tak, powtarzane po tysiąckroć wcale nie staje się mądrzejsze ani nie nabiera większego znaczenia. 
Pan poseł, jak i wielu innym mu podobnym, twierdzi, że nie istnieje coś takiego jak „język nienawiści”, że nie ma potrzeby chronić osób homoseksualnych przed prześladowaniami, bo jest to zamach na wolność słowa. Pytam więc, dlaczego w takim razie można ścigać za obrazę uczuć religijnych, co jest jeszcze bardziej przedziwne i niejasne niż słowne, konkretne groźby. Chronione są osoby innego wyznania, innej rasy, więc dlaczego nie mogą być chronione osoby o innej orientacji seksualnej?
A jeśli ten sam pan poseł ma wątpliwości, czy istnieje coś takiego, jak język nienawiści, niech wpadnie na kilka dni do mojej szkoły. Przeraża mnie to, ile nietolerancji i nienawiści się tam tłamsi. Jakiś czas temu słyszałam hasła „A na drzewach zamiast liści będą wisieć komuniści” wykrzykiwane przez osoby, które nie miały pojęcia, kim byli komuniści i dlaczego niby mieliby zawisnąć na drzewach. Tak śpiewają, bo wszyscy tak śpiewają, bo to taka przyśpiewka kibica. Ci sami młodzi ludzie podczas wizyty osób o azjatyckich rysach twarzy w naszej szkole wołali za nimi „Chinole” i „Żółtki”, a jedyne pytania, które byli w stanie z siebie wyartykułować, to czy w Wietnamie jedzą psy. „Pedały do gazu” czy inne hasła typu „Ty pedale je***ny, zaraz ci prz****lę” też nie są wyjątkiem.
Nie wiem, skąd ta nienawiść. Nie wiem, po co ani dlaczego, nie wiem, dlaczego tym ludziom tak bardzo przeszkadzają inni. Wiem jedynie, że tak nie powinno być. Niech sobie polskie państwo chroni rodzinę, ile wlezie (ale pokażcie mi, gdzie ono tak naprawdę ją chroni, to konia z rzędem), ale niech nie pozwala na takie wypowiedzi, które przerażają. Nawet mnie, choć według pana posła jestem modelowym przykładem rodziny i teoretycznie nic ze strony takich ludzi mi nie grozi. Boję się, bo nie wiem, co im wpadnie do głowy jutro. Od czegoś się to wszystko zaczyna i nie wiadomo, do czego może doprowadzić.
Co wam przeszkadzają homoseksualiści? Rozumiem, że można nie lubić parady równości. Ja też za nią nie przepadam, chociaż gejów i lesbijki popieram w stu procentach. Parada to po prostu nieco zbyt obsceniczne i bardzo udziwnione przedstawienie, które ma na celu pokazanie nie wiadomo czego. Jednak mają oni prawo tak protestować, tak jak pan prezes ma prawo robić pielgrzymki pod pałac prezydencki dziesiątego co miesiąc i chociaż to też mi się nie podoba, nie zamierzam kruszyć o to kopii. Nie widzę przecież, żeby tak ubrani ludzie (homoseksualiści, transseksualiści, transwestyci czy inni) chodzili w ten sposób ubrani (albo rozebrani) cały rok. To zwyczajni ludzie, którzy chcą mieć takie same prawa, jak inni.
Dlatego też nie rozumiem, jak można aż tak bardzo nienawidzić ludzi, żeby odmówić im prawa do czucia się bezpiecznie.