sobota, 2 listopada 2013

Zlikwidujmy pracę domową.


Ha, ha, ha, ale mi się tytuł udał :) Doprawdy, nie mogę przejść obok problemu obojętnie.
Ostatnio strasznie wpadają mi w oczy artykuły o tematyce wiadomej. A to sześciolatki w szkołach, a to o przedszkolu za złotówkę, a to w jeszcze jakimś tam innym temacie. Oczywiście się oburzam i zieję prawdziwym ogniem (nauczyciele tak mają). I, jak zwykle, mam własne zdanie.
Po pierwsze - przeładowany program. Chyba nie wiemy, o czym mówimy. "Za moich czasów" (i żeby nie było, że tak strasznie mi żal i tęsknię) materiału było więcej, a  źródeł wiedzy o wiele mniej. Drogie dzieci, nie otwierało się laptopka i nie wchodziło na wiecznie żywą Wikipedię, bo ich po prostu nie było (przynajmniej nie w Polsce, bo rozszerzonej historii internetu nie znam). Ani laptopa, ani Wikipedii, a jak ktoś miał komputerek z SuperMarioBros to był szał ciał i klękajcie narody. Ja nie miałam, a pewnie jakbym miała to bym nie zdawała z klasy do klasy, bo gierkę uwielbiałam z uporem wartym większej sprawy.
Trzeba było iść do biblioteki albo posłużyć się podręcznikiem, a potem jeszcze zdobytą wiedzę utrwalić długopisem na papierze, bo nie było szans postukać w klawiaturę, że o drukowaniu nie wspomnę. Żadne prezentacje też nie wchodziły w rachubę... no, chyba już wicie, rozumicie.
Pracy było o wiele więcej, a jednak nie czułam się przesadnie ciemiężona. Odrabiałam lekcje (tak, nawet po kilka stron zadań z matematyki), a potem szłam na dwór szaleć z koleżankami albo w razie wyjątkowo niesprzyjających warunków atmosferycznych - siedziałyśmy u którejś z nas, uskuteczniając dokładnie takie same wariactwa i ploteczki.
Dzisiaj biedne dzieci się nie wyrabiają i w związku z tym rodzice chcą im zafundować kolejną rewolucję - czyli po drugie - zlikwidujmy pracę domową, bo jest zua, nie poczebna, gupia i w ogóle bezurzyteczna. Fajnie się czyta? No i super! Zwija mi się wszystko w supełek jak czytam radosną tfórczość tych, co zapewne nie odrabiali pracy domowej, jeśli w ogóle mieli czas i ochotę zawitać do szkoły, bo fejsbuś i słit focia stoją nieco wyżej w hierarchii. A takiej twórczości w komentarzach, na forach, a nawet w przestrzeni publicznej coraz więcej.
I coraz częściej słyszę opinie moich kolegów i koleżanek z pracy, że ja głupia jestem i po co czytam te wszystkie niepoważne wypociny i babram się w tym syfie. Otóż po to, żeby w przeciwieństwie do nich wiedzieć czym żyją uczniowie. Już i tak niejednokrotnie nie nadążam, bo nie oglądam Szpitali, Wawy non stop, Pamiętników z wakacji czy innych ambitnych programów, ale przynajmniej choć trochę wiem, o czym mówią uczniowie na przerwach.
Swoją drogą ciekawe, że ta jakże przeładowana młodzież nie ma doprawdy czasu usiąść nad dwoma czy trzema zadaniami, a ostatni odcinek Szpitala są w stanie streścić z precyzją godną cięcia chirurga z dwudziestoletnim stażem. Może to i jakieś rozwiązanie - każmy im pisać streszczenia i charakterystyki postaci z serialików zamiast jakichś tam "Kamieni na szaniec" czy innych bzdurnych książek. Bo któż dziś czyta jakieś tam książki, skoro dzisiaj wszystko można dostać w skróconej, zzipowanej formie.
I tylko na koniec malutki pozytyw i kaganek oświaty - są jeszcze dzieci, które nie do końca oszalały i chociaż oglądają Pamiętniki... to pracę domową też odrabiają, a nawet się jej domagają. I jeszcze jedna scenka rodzajowa, pokazująca, że jednak w narodzie drzemie potencjał. W dobie Justinów Bieberów przebija się taka piosenka, która (tu cytat moich dzieci) "ma jakiś taki tekst o dzieciach i nauczycielach, coś z kids i teachers". Tak, chodziło o "Another brick in the wall", którąś gdzieś kiedyś słyszeli i która im się spodobała. Jest więc nadzieja...

2 komentarze:

  1. Wiesz, ten pomysł z pisaniem streszczeń tego, co oglądają, nie jest może aż taki dziwny. Z dwojga złego, lepiej żeby napisali o czymś, co ich gdzieś porusza niż żeby nic nie pisali. Co do pisania przez ludzi, to nie mam do czynienia z tak rażącymi błędami, ale te parę sztuk :słownych kfiatkuf" w Twoim wpisie przyprawiło mnie o ból zębów (choć - odpukać - jeszcze nigdy w życiu nie miałam prawdziwego :-). Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. On wcale nie jest dziwny. Jedynym problemem, jaki mogłabym tu dostrzec jest ten, że i nauczyciel musiałby oglądać serial, żeby potem móc tą charakterystykę ocenić, a to już może być nieco za dużo.
      Wiele razy zdarza mi się wchodzić na blogi i fora młodzieży, a tam to dopiero się dzieje... Już nie takie kwiatki widziałam, ale jak próbuję dotrzeć do uczniów, pokazać im, że to się źle czyta, oni wcale nie mają takich samych wniosków. Im to nie przeszkadza, nie razi ich (oczywiście nie wszystkich, ale chodzi mi o samo zjawisko). To przerażające.

      Usuń