niedziela, 21 grudnia 2014

Wielkie korzyści.


Jak było kiedyś.
Jeśli decydowałam się na daną książkę dostawałam do niej zestaw nauczycielski, a czasem nawet jakiś gratis w postaci kubka termicznego z reklamą innego podręcznika (na przykład takiego z wróżką - dziś mój znak rozpoznawczy). Mogłam też poszczycić się otrzymaniem podręcznika do gramatyki albo innej książki do nauki języka angielskiego, która ułatwiała mi, a czasem nawet ratowała życie (dodatkowe ćwiczenia gramatyczne). Raz w roku miałam szansę dostać paczkę z nagrodami dla uczniów. Strasznie się wtedy mogłam wzbogacić, bo paczka pełna była książek albo gadżetów z logiem wydawnictwa (na przykład smycze, jakaś torba też się trafiła). Doprawdy, w d... mi się poprzewracało od tych wszystkich bogactw.Uczniom też, bo w końcu to do nich trafiały nagrody. Doprawdy, miałam wszelkie powody, aby wybrać wydawnictwo A, a nie B, bo to drugie nie dawało mi kubka z wróżką, a tylko książkę nauczyciela. 

Jak jest teraz.
Wydawnictwa nie dają NICZEGO. Gdybym chciała zdecydować się na nowy podręcznik wszystkie pomoce musiałabym kupić sama. Książka dla nauczyciela to wydatek rzędu 100 zł. (księgarnie w ramach dni litości dla nauczycieli wprowadziły w tym roku szalone promocje, ale co będzie potem to nie wiem...). Na nagrody nie mam co liczyć, a że szkoła pieniędzy też nie ma to już w ogóle mogę zapomnieć o nagradzaniu swoich uczniów. Oczywiście rząd nie pomyślał o niczym w zamian. Nie dostaliśmy pieniędzy na pomoce naukowe czy nagrody, nie dostaliśmy pieniędzy ani sprzętu w postaci choćby tablic multimedialnych czy projektorów. Oczywiście w teorii dyrektor musi zapewnić, ale żeby zapewnić to temu dyrektorowi też musi ktoś zapewnić, a tego nie wzięto pod uwagę. Żadnej alternatywy.

Ale teraz jest lepiej. W końcu ci wstrętni nauczyciele nie będą jeździli na Hawaje, nie będą pławić się w tych wstrętnych tablicach mutimedialnych, nie w głowie im będzie drink z palemką czy najnowsze technologie w nauczaniu. Doprawdy, cofnijmy się do czasów, kiedy jedyną pomocą dla nauczycieli była tablica i rysik. Wtedy na pewno będziemy nadążać za uczniami. I niech mi rząd nie gada, że to obowiązek szkoły zakupić dla nauczycieli pomoce naukowe, bo szkoła z pustego nie naleje. Jak pieniędzy brak to brak i żadnych pomocy mi szkoła nie stworzy (ani mnie, ani żadnemu innemu nauczycielowi, żeby nie było, że tylko angliści tacy biedni). Najpierw niech dofinansują edukację, niech dadzą pieniądze szkole na pomoce naukowe, a potem niech się wymądrzają, że nauczyciele doją wydawnictwa.
I tak, wiem, że wybieranie danego podręcznika czasami odbywa się na zasadzie- "ci proponują nam tablicę multimedialną za złotówkę, to wybierzmy ich podręcznik". I zastanawiam się, czy to naprawdę jest takie złe? Podręczniki nie różnią się aż tak bardzo. WSZYSTKIE dostosowane są do nowej postawy programowej i zatwierdzone przez ministerstwo, więc z założenia nie mogą być złe. Jedyna różnica (jeśli możemy w ogóle mówić o różnicy, biorąc pod uwagę małe zmienne w słownictwie) obejmuje poziom trudności. W różnych książkach nie mogą znaleźć się różne tematy czy różne zagadnienia gramatyczne, bo są one regulowane podstawą programową i żadne wydawnictwo, żaden autor niczego nowego tu nie wymyśli. A przynajmniej szkoła miała tablicę multimedialną, rzutnik czy co tam jeszcze innego. Dlatego uważam, że rząd wylał dziecko z kąpielą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz