niedziela, 13 września 2009

Moja pani doktor.


Ostatnio bardzo dużo czytam na temat lekarzy. I, oczywiście, nie są to zbyt pozytywne opinie. Lekarze są podobno nierobami, czekającymi na łapówki, cały czas się skarżą, że zarabiają za mało i wciąż chcą więcej, spóźniają się, olewają pacjentów, i tak dalej, i tym podobne. Brzmi podejrzanie znajomo, bo nauczycielom w gruncie rzeczy zarzuca się to samo, ale to nieistotne. Wielokrotnie spotkałam się z lekarzami, którzy takim złym opiniom wystawiają cudowną laurkę. Spóźniali się po pół godziny albo godzinę, a do pacjentów nawet „przepraszam”, podczas badania sugerowali, że się jest hipochondrykiem zamiast badać, olewali to, co pacjent mówi, bo oni już wiedzą lepiej, że symulant po zwolnienie tylko przyszedł… Dużo by opowiadać. Dlatego właśnie kwestia odbijania kart tak bardzo mi się spodobała. W końcu można by stwierdzić konkretnie, ile pracują lekarze i doprawdy mogłoby się okazać, że wcale nie tak mało, jak nam się wydaje (albo wręcz przeciwnie, dokładnie tak mało, jak nam się wydaje).
Słyszałam kiedyś, że podobny eksperyment przeprowadzono na nauczycielach, jako że mamy obowiązek pracować po 40 godzin tygodniowo i chcieli nas sprawdzić, ale bardzo szybko z tego zrezygnowano. Otóż okazało się, że za nadgodziny (tak, tak, ponad 40 godzin tygodniowo) trzeba nauczycielom zapłacić tak dużo, że aż się kuratorium przestraszyło. Nie wiem, czy tak faktycznie było, ale wcale bym się nie zdziwiła i chętnie bym podbijała taka kartę, żeby dyrekcja nie mogła mnie wezwać po przepracowaniu tych 40 godzin tylko dlatego, że nie ma żadnego dowodu na to, ile tak naprawdę pracuję. A tak to w każdje chwili jestem na każde zawołanie…
Ok., wróćmy do lekarzy (dodam tylko, że piszę o lekarzach, którzy przyjmowali mnie na NFZ, bo prywatnie to w ogóle jakoś inaczej…). Są lekarze, których zachowanie woła o pomstę do nieba i to jest fakt, w każdym zawodzie znajdą się czarne owce. Jednak spotkałam w życiu i takich lekarzy, którzy zasłużyli na najwyższe odznaczenia, nagrody i inne dowody uznania. Do takich właśnie lekarzy zalicza się moja pani ginekolog, do której z racji ciąży chodzę ostatnio bardzo często. Nie będę tu opisywać, ile nerwów zabrało mi znalezienie dobrego lekarza, bo to by wystarczyło na nowy post. Faktem jest tylko, że w końcu się udało i trafiłam do tej właśnie pani doktor. Idąc do niej na wizytę nie ogarnia mnie strach, co zdarzało się wcześniej aż nazbyt często, jako że wizyty u lekarza tej specjalizacji generalnie nie należą do komfortowych. Nie boję się pytać, bo wiem, że na każde pytanie dostanę rzeczową i mądrą odpowiedź. Pani doktor zawsze infromuje mnie o tym, co robi bądź zamierza zrobić. Czuję się w jej gabinecie niemal jak w domu, ufam jej bezgranicznie, czuję się doinformowana, bezpieczna, spokojna.
Nie da się jej nachwalić, nie sposób powiedzieć, ile jej zawdzięczam. To można zrozumieć tylko wtedy, kiedy trafiało się na złych lekarzy, a tu nagle taka zmiana. Trzeba też dodać, że akurat TEN lekarz jest dla kobiety bardzo ważny, bo ani te wizyty miłe, ani komfortowe, ani przyjemne. I dlatego dobry lekarz ginekolog jest na wagę złota.
Oby więcej było lekarzy tak wpaniałych, jak moja pani doktor. I to we wszystkich specjalizacjach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz