sobota, 19 września 2009

Strach.


No i nadszedł ten dzień, którego tak bardzo obawiałam się przez całą ciążę. Kiedy o tym czytałam, w duchu podśmiewałam się z tych dziewczyn po cichu, bo myślałam, że przesadzają, są przewrażliwione, nie mają już na co narzekać. A dziś przyszło mi odpokutować za ten cichutki śmiech. Teraz ja czuję się odrzucona, niekochana, niedoceniana, zostawiona na pastwę losu. Oczywiście rozum mówi mi, że te moje żale należy podzielić co najmniej przez dwa, ale niestety mój rozum dzisiaj śpi.
Jestem już w siódmym miesiącu ciąży i jak do tej pory wszystko wydawało mi się być w porządku. Starałam się nie gadać zbyt wiele o dziecku, bo wiem, że chociaż dla mnie jest ono aktualnie najważniejsze, bo we mnie rośnie i czuję je na co dzień, mój mąż nie ma takich odczuć jak ja. I to było ok. Rozumiałam to w pełni, bo przecież mężczyźni mają inaczej, nie przeszkadzało mi to. A dzisiaj mnie dopadło…
Czuję się gruba, nieatrakcyjna, odepchnięta. Mąż dzisiaj na mnie warczy, bo w pogoni za byciem idealną czegoś tam zapomniałam. Chciałam rzetelnie wykonywać swoje obowiązki w pracy, być dobrą gospodynią domową, a w międzyczasie jeszcze latać na korepetycje. Efekt-stan permanetnego przemęczenia i niewyspania. Kiedy wracam do domu, mam siłę już tylko na to, żeby paść na łóżko i spać. Nie mam siły oglądać filmów, dyskutować o czymkolwiek, zająć się czymkolwiek.
Kobiety pewnie powiedzą: ależ to normalne, przecież jestem w ciąży. Tylko że ja tak nie chcę. Nie powiem, że dziecko zaczęło mi przeszkadzać, bo tak nie jest. Kiedy czuję, jak te małe nóżki czy rączki próbują mnie kopać, usta same mi się uśmiechają. Ale jednak to właśnie dziecko zmieniło coś między nami. Gdybym miała opisać, co konkretnie, nie byłabym w stanie tego zrobić. To gdzieś wisi między nami, jak jakaś mgła, która coraz bardziej nas rozdziela.
Zastanawiamy się, jak to będzie z dzieckiem, kiedy już przyjdzie na świat i zabierze nam cząstkę nas. Zaczynam się tego coraz bardziej bać. Teraz mamy spokój, ciszę, czas dla siebie. Potem będzie już tylko dziecko. I wiem, że to jest piękne, że przecież inni mają i żyją, ale we mnie dzisiaj wszystko się buntuję. Nie chcę rezygnować z przyjemności. Nie chcę całego życia podporządkować dziecku. Nie chcę zastanawiać się, jak ciężko nam będzie, kiedy dziecko się urodzi. A dzisiaj mnie dopadło…
Rozum śpi, obudziły się moje demony. Boję się…Boję się, że mój mąż się ode mnie oddala (a może to ja oddalam się od niego). Boję się, że nie jestem już dla niego dobrą żoną. Boję się, że on nie do końca chce tego dziecka i nawet sam przed sobą nie chce się do tego przyznać (no dobrze, rozum mówi, że jestem głupia, ale rozum śpi…). Boję się, że już nic nie jest takie samo, a  w tym nowym układzie się gubię. Boję się, że ja sama już tak bardzo przyzwyczaiłam się do tego dziecka, że jestem gotowa zamęczyć nim mojego męża.
Mój rozum nie śpi. On zniknął, niby sen jaki złoty…

2 komentarze:

  1. Nie pzresadzaj kobieto:) Będzie ok! Ale musisz trochę przystopować na koniec.Dziecko, to nie koniec świata! A poza tym, nie masz pojęcia jak te dzieci szybko rosną!!! Moje niedawno się urodziły, a dziś są dorosłe! Nigdy nie podporządkowałam swojego życia dzieciom. Miały mnie tyle na ile trzeba bylo. Ale bez przesady:) Dziś się śmieję i mówię,że swoje dzieci wychowawałam "tak przy okazji":) A mąż, cóż, musi się przywyczaić do nowej roli. Jeszcze trochę i będzie wszytsko ok:) Inna

    OdpowiedzUsuń
  2. podobne mam lęki... plus bardziej w klimacie zależności i zmiany. że już nie będę się kierować głównie tym, co ja chcę, czy czego chcemy z partnerem, że nic nie będzie takie samo...
    ale z bycia idealną już się wyleczyłam. nie muszę robić wszystkiego :)

    OdpowiedzUsuń