niedziela, 7 lutego 2010

Ja, matka.


Zewsząd słyszałam, że po porodzie wszystko się zmieni. Całe moje życie zostanie podporządkowane temu małemu, wrzeszczącemu stworkowi, tylko na nim będzie mi zależeć i nic innego nie będzie się liczyć. Ani ja sama, ani mąż, ani telewizja czy książki. Dodatkowo oczywiście będzie strasznie, bo trzeba będzie go przewijać, karmić, uspokajać, wstawać w nocy, wyparzać butelki, karmić na żądanie, kąpać, słuchać krzyków… Jejku, czego ja się nie nasłuchałam. Miało być źle, nawet bardzo źle. Nie wiem, czy te opowieści były dyktowane tak typowym dla Polaków narzekaniem, pesymizmem, czy też te młode matki chciały pokazać mi, jak bardzo się poświęcają i jak wielki należy im się szacunek z tego powodu. Może był ku temu jeszcze jakiś powód, nie wiem. Wiem jedynie, że z tych wszystkich opowieści jeden wniosek wysuwał się na prowadzenie – stracę siebie.
Siebie jaką znałam i jaką byłam do tej pory. Koniec z namiętnym oglądaniem telewizji, koniec z czytaniem książek, koniec ze spotkaniami z koleżankami, bo przecież ten czas trzeba poświęcić dziecku. Zamiast telewizji trzeba też pozmywać, posprzątać, wyprać, wyprasować, zrobić trzydaniowy obiad i Bóg wie, co jeszcze. O książce będę mogła tylko pomarzyć, a koleżanki zejdą na dalszy plan, bo one nie rozumieją, co to znaczy mieć dziecko. Natomiast jeśli już zdarzy mi się kogoś spotkać, to niekończącym się tematem będzie moje dziecko – jakie kupki robi, ile zjadło, ile ma już ząbków, etc. Oczywiście w domu będzie reżim, bo przy dziecku nie wolno głośno słuchać muzyki, oglądać telewizji i w ogóle trzeba chodzić na paluszkach, bo dziedzic śpi.
Nie przerażało mnie to wbrew pozorom, wzruszałam tylko ramionami, na co słyszałam „Zobaczysz, tak będzie.” Wszyscy wiedzieli lepiej ode mnie, co i jak będzie, jak bardzo się zmienię i jak to wszystko mną zawładnie. I co? I gucio.
Nie przeczę, dziecko zmieniło wiele w moim życiu, tego nie dało się uniknąć. Martwię się o tą małą istotkę, kocham ją z całego serca, jest dla mnie ważna, ale… No właśnie, jest jedno „ale”. JA się nie zmieniłam. Nadal oglądam telewizję i czytam książki, bo pranie może poczekać. Nadal głośno słucham muzyki, bo młody musi się przywyczajać. Nadal lubię spotykać się z ludźmi i gadać o czymś więcej niż o dziecku. Na przykład o obejrzanym ostatnio filmie czy kolejnym odcinku serialu. Moje życie wywróciło się do góry nogami, ale w innym sensie. Nie rezygnuję z siebie na koszt dziecka, bo byłoby mi z tym źle. Oczywiście mam wielkie szczęście, że młody ma mocny sen i nie trzeba wkoło niego chodzić na paluszkach, ale jakie ma wyjście, skoro mamy jeden pokój i nie ma innej możliwości funkcjonowania.
Wniosek jest jeden – ja to ja, a moje dziecko to moje dziecko. Mam prawo się denerwować, kiedy płacze bez powodu. Mam prawo obejrzeć film zamiast prać. Mam prawo poczytać książkę albo się przespać zamiast chodzić po domu ze szczotką do kurzu. Mam prawo pomalować sobie paznokcie, umyć i ułożyć włosy, iść na pogaduchy do koleżanki (nawet jeśli muszę iść z młodym). Nie będę rezygnować z rzeczy, które do tej pory lubiłam robić, bo pojawił się w moim życiu nowy człowiek. Mało tego, uważam, że NIE POWINNAM  tych rzeczy rezygnować. Czasami wkurzam się potwornie i chcę tylko, żeby młody w końcu poszedł spać, żebym mogła coś zrobić dla siebie. Czy jestem przez to złą matką? Nie. Jestem matka szczęśliwą.

2 komentarze:

  1. Zapomniałaś dodać o tym, że partnerzy po urodzeniu dziecka są tylko rodzicami i jedyne co ich łączy to dziecko, bo na miłość, przyjaźń, bycie kochankami, albo wesołą parą w towarzystwie ma nie być miejsca i koniec ;p a gdyby tak było to liczba samotnych matek byłaby o wiele większa.

    OdpowiedzUsuń
  2. A jednak mam wrażenie, że czasami tak właśnie jest. Samotne matki nie są samotnymi matkami tylko dlatego, że małżeństwo (bądź partnerzy) z przyzwyczajenia jest już razem, a w rzeczywistości łączy je tylko opieka nad dzieckiem. Na szczęście to nie jest reguła.

    OdpowiedzUsuń