czwartek, 29 lipca 2010

Magiczny guziczek.


We Wrocławiu są pewne autobusy nazywane niskopodłogowymi. Tak, wiem, że i w innych miastach się zdarzają, ale to mnie akurat chwilowo nie interesuje. Autobusy te są wspaniałym wynalazkiem zarówno dla osób niepełnosprawnych, jak i dla matek z dziećmi, a czasem nawet staruszek. Dwie z tych trzech sytuacji mam na co dzień (niepełnosprawny i matka z dzieckiem), tak więc mogę się do nich odnieść. W tych cudownych autobusach jest pewien magiczny guzik, który do ekstazy doprowadza wyżej wymienionych. Jest to mianowicie guziczek pokazujący człowieka na wózku, bądź też wózek z małym dzieckiem (albo są nawet dwa guziczki, wersja full wypas). Do czego ten magiczny guziczek służy? Ano do tego, żeby łaskawy kierowca w odpowiednim momencie mógł zniżyć poziom autobusu i ewentualnie otworzyć klapę, która dodatkowo ułatwia wchodzenie i wychodzenie z pojazdu. I tu zaczyna się problem. O ile z niepełnosprawnym nie ma jednak problemu, bo on po prostu nie wyjedzie, jeśli klapa nie będzie otwarta, bo wózek elektryczny silniczka do latania nie ma wbudowanego, o tyle już z wózkiem dziecięcym jest zgoła inaczej, bo ten ma wbudowaną matkę, która może wózek przez trudy życia codziennego pchać. I właśnie o tym będzie dzisiejszy post, obdarzony jakże rozwlekłym wstępem.
Mam nieodparte wrażenie, że ten wbudowany mechanizm sprawia, że kierowcy olewają sprawę udogodnień, wdrożonych między innymi właśnie dla matek z dziećmi, a raczej z wózkami. Zdarza mi się jeździć po Wrocławiu dość często. Może nie tak często, jak wtedy, gdy potomka nie było jeszcze na świecie, ale jednak stosunkowo często, zwłaszcza tą letnią porą. Z oczywistych powodów wybieram raczej autobusy oznaczone magiczną „N” – ką. I tu zaczyna się droga przez mękę. Mogę zrozumieć, że kierowca nie widzi tej chabety, którą potocznie nazywa się wózkiem, na przystanku, kiedy potok ludzi zalewa mu widok. Ok., niech będzie, jakoś do tego autobusu wchodzę, sama bądź z pomocą jakiegoś mile umięśnionego pana. Ale w autobusie już mam uśmiechniętą mordkę, bo przecież jest ON. MAGICZNY GUZICZEK! I już wiem, że nic nie przeszkodzi mi w wygodnym i wielkopańskim wyjściu z tegoż autobusu.
Nieco przed swoim przystankiem wciskam magiczny guziczek, zapala się światełko. Pan kierowca już wie, że trzeba obniżyć autobus. Zatrzymuje się na przystanku, otwiera drzwi, jeszcze przez parę sekund czekam… i nic. Nie ma obniżenia, nie ma uroczystego wyjmowania klapy (no dobra, tego nie oczekuję). Muszę prosić kolejnego umięśnionego pana, żeby mi pomógł. I gotuje się we mnie. Bo jak to tak? Guziczek wciśnięty, wózek przygotowany, pan kierowca poinformowany, a tu dupa. W trakcie swoich podróży JEDEN raz zdarzyło mi się, że kierowca zareagował na magiczny guziczek. Powtórzę: JEDEN RAZ. Na te kilkadziesiąt, kiedy zdarzyło mi się jechać. Dlaczego tak się dzieje? Nie wiem. Może wszystkie inne autobusy tak naprawdę miały zepsuty ten guziczek? Może kierowca ma mnie w dupie? Może jest jeszcze inny powód, o którym nie wiem.
Nie dalej jak wczoraj jechałam w autobusie z niepełnosprawnym. Pan kierowca ładnie autobus obniżył i przybiegł, żeby klapę otworzyć. Potem tenże niepełnosprawny nacisnął guziczek i pan kierowca po raz kolejny przybiegł radosny jak skowronek, żeby mu pomóc. Myślę sobie: dobrze jest. Znaczy, że magiczny guziczek działa, obniżanie działa i mi też obniży. Dojeżdżam do swojego przystanku, więc wciskam guziczek, autobus się zatrzymuje… i kolejny raz nic. Kierowca olewa mnie ciepłym moczem. Tak więc gramolę się z Młodym z pomocą umięśnionego pana, bo krawężnik za nisko i pewnie Młody by wypadł bez pomocy, jakbym go tak przechyliła. WHY???!!!
Również wczoraj zostałam opieprzona i pouczona przez pewnego pana, jak z autobusu wynosi się wózek. Okazało się, że pan jest ekspertem, tyle że w tym wszystkim był jeden problem – kierowca nie obniżył autobusu. Nawet mnie ten pan pouczył, że jestem w dużym mieście, a nie u siebie na wsi i tutaj w autobusach są magiczne guziczki. Powiedziałam mu, że wcisnęłam i zostałam zignorowana przez kierowcę, ale na pana ten argument nie podziałał i nadal udzielał mi światłych rad, jak mam wynosić wózek z autobusu.
Dlaczego kierowcy olewają magiczny guziczek? Dlaczego nie obniżają autobusu, kiedy go naciskam i daję do zrozumienia, że potrzebna mi pomoc? I ostatnie pytanie: dlaczego nie awanturuję się, kiedy tak się dzieje? Na to ostatnie mam odpowiedź: bo nie jestem asertywna. Nie umiem się domagać swoich praw, nie umiem opieprzyć pana kierowcy, że nie obniżył mi autobusu, chociaż od czegoś te guziczki są. Nie umiem być „tą wredną babą”, która się wykłóca. Nie umiem… Może czas się nauczyć…

4 komentarze:

  1. A nas wczoraj kierowca 113 zaskoczył - NEGATYWNIE. Wydarł się przez mikrofon na pasażera, który nacisnął czerwony guzik na zwykłym przystanku, a nie na żądanie. Wielokrotnie się zdarza, że ludzie mylą te guziki z tramwajowym otwieraniem drzwi. Ale po co te nerwy?!
    Wrocławscy kierowcy są wyjątkowo niemili i najwidoczniej sfrustrowani swoją pracą, a każdy pasażer to dla niech największe zło.

    OdpowiedzUsuń
  2. Pracujesz długie lata bez urlopu zarabiając grosze, przez długie godziny i nadgodziny, klima nie działa, oczekują że będziesz jeździć 453 rodzajami autobusów, w którym jest 1024 różne przyciski, do tego każda śmierdząca osoba siada akurat przy twojej szoferce. Na dodatek, co jakiś czas wyskakują dziwne światełka, które nie wiesz co znaczą...

    OdpowiedzUsuń
  3. Każdy zawód ma swoje dobre i złe strony. Śmierdzące osoby siadają wszędzie, przycisków trzeba się nauczyć, światełek też, wystarczy odrobina dobrej woli. Tymczasem jej nie ma, co widać było po przykładzie pana kierowcy, który niepełnosprawnemu pomógł, ale matce z wózkiem to już niełaska.

    OdpowiedzUsuń
  4. Najprawdopodobniej kierowcy mają to w d..., bo nie jesteś inwalidką i jakoś-tam (przy pomocy umięśnionego współpasażera) się jednak z tego autobusu wygramolisz. A kierowca nie musi się zrywać z miejsca. Wyobrażasz sobie, że olewa w ten sposób niepełnosprawnego? Pół autobusu by go zwyzywało! Dlatego warto wykłócać się o swoje, choć to takie niefajne jest - ja też bywam mało asertywna. Ale jak tak w pokorze będziemy znosić tego typu sytuacje, to nic się nie zmieni.

    Zawsze można pisemnie złożyć zażalenie do przewoźnika, jeśli nie chcesz konfrontacji na żywo. Nr autobusu, godzina zdarzenia... niech pracodawca przyuczy swoich kierowców, do czego służy magiczny guzik. :)

    OdpowiedzUsuń