niedziela, 27 listopada 2011

Te nieszczęsne korepetycje.

W zawodzie nauczyciela można spotkać się z czymś, co szumnie nazywab się korepetycjami. Oczywiście niektórzy nie chcą, by sugerować im brak wiedzy i korepetycje nazywają lekcjami – taka poprawność polityczna. Jakby nie było, korepetycje można podzielić na dwie kategorie: desperackie i dodatkowe. Krótkie rozwinięcie – desperackie to takie, które mają na celu gwałtowne i w miarę szybkie podniesienie poziomu wiedzy, a dodatkowe to takie, które służą faktycznemu podniesieniu swojej wiedzy.
W swojej pracy zbyt często spotykam się z tą pierwszą opcją. Nauczyciel jest głupi, nie potrafi niczego nauczyć, opierdala się na lekcjach, więc żeby pociecha zdała egzaminy, pozostaje tylko zatrudnienie korepetytora za ciężkie pieniądze. I bardzo często są to faktycznie ciężkie pieniądze, bo wydanie 40-100 złotych za godzinę kilka razy w tygodniu to wydatek szaleńczy. No ale czego nie robi się dla swojego dziecka, żeby mu ten nierób nie zmarnował życia i możliwości poznania języka. Największy dramat zaczyna się, gdy również korepetytor, pomimo ładowania w jego kieszeń dukatów, nie jest w stanie poprawić wyników dziecka. Wtedy zaczyna się szukanie kolejnego i kolejnego, i kolejnego…
A czasami wystarczyłoby zapędzenie dzieciaka do pracy. Bo czasami naprawdę do tego się to wszystko sprowadza. Dziecko nie uczy się, bo mu się nie chce, rodzice nijak nad tym nie panują, sypią się jedynki, a po jakimś czasie dziecko ma takie braki, że nie sposób nadrobić ich w kilka tygodni. Jeśli dziecko nadal uparcie się nie uczy, nadrobienie zaległości jest po prostu niemożliwe. Dziecko zwala wszystko na głupiego nauczyciela, który się na niego uparł, rodzice wyzywają korepetytora od najgorszych, bo jak to – on nie potrafi nauczyć ich dziecka w 60 minut tego, czego powinno uczyć się i powtarzać w domu przez wiele godzin? Kolejny jakiś nieudacznik! Ostatnio moja znajoma powiedziała, że zrezygnowała z korepetycji, bo dziewczyna się nie uczyła. „Odważna jesteś” – powiedziałam. A ona na to: „Nie zawsze tak było. Jak się potrzebuje pieniędzy, to się tkwi w takim układzie miesiącami albo latami. Ale teraz mam więcej kasy i nie potrzebuję tracić swojego czasu i nerwów ani szarpać swojej reputacji dla jakiegoś lenia.” I to była święta prawda.
Czasami korepetytor nie potrafi powiedzieć rodzicom, że ich dziecko jest pie… noooooooo, leniem i żadne lekcje nic nie dadzą. Nie potrafi tego zrobić, bo to niechybna utrata zarobku. Nie jestem bez winy, sama trwałam po wielokroć w takim bagnie (na szczęście w większości byli to dorośli, którzy wiecznie mieli co innego do roboty, mimo że sami wzięli lekcje na własny rachunek). A rodzice, zamiast posłuchać nauczyciela, który chce naprawdę dobrze, wywalają go z pracy i biorą sobie takiego, co się nie wychyli, ale dziecku też nie pomoże.
Kolejne rzecz, która mnie dziwi, to fakt, dlaczego dzieci nie korzystają z innych możliwości nauki. Wynaleziono coś takiego, jak konsultacje nauczycieli (są już w większości szkół). I, co ciekawe, przychodzi na nie bardzo mało uczniów. A czym są konsultacje, jeśli nie prywatnymi lekcjami? Rozumiem, jeśli nauczyciel jest rzeczywiście do kitu (czy ja mówiłam kiedykolwiek, że my jesteśmy bez winy?) albo konsultacje nakładają się na inne lekcje, ale najczęściej (mówię tu z doświadczenia) jest to efekt lenistwa, a nie warunków zewnętrznych. Dlatego zanim wyda się kupę kasy na korepetycje warto sprawdzić, czy one są rzeczywiście potrzebne.
Dochodzimy w końcu do drugiej grupy, ukochanej przez wszelkiej maści nauczycieli i korepetytorów. Ktoś płaci ciężką kasę za lekcje i naprawdę z nich korzysta. Uczy się pilnie i regularnie (no, może okazjonalnie coś tam zawali, ale każdemu się zdarzy). Widać, że mu zależy i naprawdę próbuje, a co za tym idzie, ma efekty. I tu powiem coś, co jest bardzo niepopularne wśród nauczycieli – to nie jest nasza zasługa. To znaczy nie bezpośrednio. Bo oczywiście jesteśmy po to, by wytłumaczyć, rozwiać wątpliwości i niejasności, ale nauczyć każdy się musi sam. Nikomu nie wbiję do głowy słownictwa czy czasowników nieregularnych, a bez tego ani rusz. I dlatego za sukcesy swoich uczniow nie przypisuję sobie wyłącznej zasługi. Na sukcesy pracujemy wszyscy razem, dając z siebie wszystko, ale jeśli coś nie wychodzi to oznacza, że ktoś w tej machinie nawala. Czasem jest to nauczyciel, ale w dzisiejszych czasach o wiele częściej uczeń. I to, że przyszło mi pracować w takich czasach, smuci mnie niezmiernie.

14 komentarzy:

  1. Ciekawy wpis, chociaż ja się nigdy nie spotkałem, żeby korepetytor został opieprzony przez rodzica. Sam uczę prywatnie, oczywiście w szarej strefie i traktuję to jako dodatek do pensji. Jest to jednak "zły pieniądz" - czasem lekcje wypadają, ktoś jest chory, czasem ja nie mogę - trudno na nich polegać. Gdybym zarabiał odpowiednio w szkole zrezygnował był natychmiast. Korepetycje były i są w większości przypadków kupowaniem spokoju sumienia przez rodzica tzn. sam nie umiem, nie chce mi się pilnować dzieciaka, mam kasę więc kupuję najemnika od brudnej roboty. A w towarzystwie też dobrze powiedzieć, że syn czy córka ma korepetycje bo "te szkoły dzisiaj niczego nie uczą". Można też dziecko steroryzować - "ja tu żyły sobie wypruwam, korepetycje ci załatwiam i...wszystko jak krew w piach (cytując klasyka)". Też uczę angielskiego - trzymaj się!

    OdpowiedzUsuń
  2. Dokładnie tak, w 100% prawda. Tyle że czasami to jest NAPRAWDĘ wina nauczyciela. I mimo że to jest mniejszość przypadków to nie ma co ściemniać, i takie się zdarzają.
    A co do ochrzanu przez rodzica - mnie też się nie zdarzyło, ale słyszałam i o takich przypadkach.

    OdpowiedzUsuń
  3. Również udzielam korepetycji, rzecz jasna, wyłącznie dla pieniędzy. Patrzę na tych swoich uczniów i myślę sobie, że większość z nich nie powinna się uczyć w liceach ogólnokształcących. Nie powinna, bo po prostu jest mało zdolna. Jeżeli 20 - latka, która w tym roku zdaje maturę ma problem z czytaniem ze zrozumieniem, to wydaje mi się, że coś w systemie naszej edukacji nawaliło.
    Tyle że dzisiaj nie ma dzieci niezdolnych - są zdolne, ale leniwe. Dlatego trzeba ratować je korepetycjami.

    Inna sprawa, że te młodsze dzieciaki, które uczę są przyzwyczajone do tego, że ktoś z nimi odrabia lekcje. Wcześniej byli to rodzice, ale przyszedł taki moment, kiedy rodzice przestali dawać sobie radę z wypracowaniami na lekcje języka polskiego i zaczęli płacić m. in. mnie. Efektem tego są uczniowie, którzy po prostu nie myślą samodzielnie. Po prostu czekają na mnie, na moje polecenie otwierają zeszyty i bezrefleksyjnie piszą to, co im dyktuję. Czasami mam wyrzuty sumienia, że przyczyniam się do tworzenia takiego bezmyślnego małego potworka, ale cóż ... płacą mi za to.

    Pozdrawiam,
    Ela

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ano tak właśnie jest. A ja za wszystko winię obniżanie wymagań, o czym pisałam już w którymś tam poście. Najpierw obniżaliśmy, bo się nie uczyli, a teraz chcemy nagle podwyższać, jak już się nauczyli, że za nic się ich przepuszcza. Szaleństwo.

      Usuń
  4. "Wynaleziono coś takiego, jak konsultacje nauczycieli (są już w większości szkół). I, co ciekawe, przychodzi na nie bardzo mało uczniów."

    Pochlebiam sobie, że wiem, dlaczego. Nauczyciel to przeca wróg. Tak odpytuje, żeby wynaleźć lukę w naszej wiedzy, a gdy ją już znajdzie, z dziką satysfakcją, mlaszcząc obleśnie, wpisuje gałę do dziennika. W klasie to ruletka, może mnie nie wyrwie i nie zauważy niewiedzy, ale na takich konsultacjach 1:1 jestem przegrany. Prześwietli mnie na wylot, a potem wykorzysta swoją przewagę na lekcji.

    Może konsultacje na krzyż (w sensie u drugiego anglisty w tej samej szkole) coś by dały? Choć wątpię, bo przeca kolega to wróg. Dowie się od mojego ucznia, że mówię tomejtoł zamiast tomatoł i będzie mnie wyśmiewał za moimi plecami.

    PS Dwa razy zrezygnowałam z ucznia, bo "nie rokował". Raz była obraza majestatu, a raz... kwiaty po zdanej maturze. Okazało się, że moja odmowa była jak zimny prysznic dla panny, która wzięła się w garść, znalazła innego jelenia od korepetycji, ale też zaczęła się uczyć i zdała.
    Za trzecim razem matka nie pozwoliła mi zrezygnować. Powiedziała, że będzie mi płacić choćby za wbijanie do głowy czasowników nieregularnych albo innych słówek, na jej odpowiedzialność, bez żadnych gwarancji z jej strony. No i chodził synalek prawie codziennie. Tłukliśmy do did done &Co tudzież co użyteczniejsze zwroty. W życiu nie miałam tak łatwych i jednocześnie tak nudnych zajęć!
    (ipi)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na konsultacjach ja go nie pytam, a właśnie mu tłumaczę... jak przychodzi.

      Usuń
  5. Jestem studentem magistrantem, od pół roku prowadzę korepetycje i dziwi mnie to, że większość osób chce je mieć z dojazdem. Ja też kiedyś pobierałem korepetycje od 2 różnych osób i zawsze to ja dojeżdżałem do nauczyciela. Jeśli mam dojeżdżać 6 lub 7 razy w tygodniu to jest spora strata czasu. Normalne jest, że ludzie chodzą do sklepu, chodzą na uczelnię, chodzą do szkoły, do banku, chodzą do salonu Orange, do urzędu, a nie na odwrót. Skoro chce im się chodzić do fryzjera/do sklepu - to niech też przyjdą do domu do mnie na korepetycje. Moim zdaniem udzielanie korepetycji z dojazdem gratis to niestety psucie rynku. Nie mam natomiast nic przeciwko korepetycjom za 15 zł/h. - jak ktoś sobie ustali taką cenę. Ja poświęcam swój czas na dojazd, przez co mam mniej czasu dla klientów, niż gdybym przyjmował ich u siebie.

    Ciekawe, czy ci ludzie też zamawiają sobie do domu fryzjera, lekarza, urzędnika, bibliotekarza?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Teraz już jest tak, że "frontem do klienta". Kosmetyczka czy fryzjerka też już przyjeżdża do domu, a łatwiej jest przyjąć korepetytora u siebie, żeby dziecko miało więcej czasu dla siebie (nie musi dojeżdżać ani nie trzeba go wozić). Jest jeszcze jedna strona medalu - czasami sam korepetytor nie życzy sobie lekcji u siebie, bo nie ma do tego warunków albo po prostu nie chce. Tak początkowo było u mnie, kiedy to jako studentka mieszkałam w wynajmowanym pokoju i ciężko było zapraszać tam uczniów.
      A co do korepetycji z dojazdem "gratis"... no cóż, jeśli ustalam sobie cenę 50 czy 70 złotych, to jednak ten dojazd jest tam jakoś wliczony mimo wszystko.

      Usuń
  6. Witam, bez sprzecznie niektórzy potrzebują większego skupienia i potrzebne im są indywidualne korepetycje. Moja siostra korzystała z korepetycji które znalazła bardzo tanio na http://oferia.pl/wykonawcy/edukacja-szkolenia/lekcje-korepetycje i bardzo poleca. Na prawdę można znaleźć tam bardzo tanio dodatkowe lekcje z różnych dziedzin. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  7. OOo tak, pięknie napisany artykuł. Dzieci są leniwe, niezainteresowane nauką, nie czują odpowiedzialności bo rodzic jakoś zawsze wybrnie - pomoże sam lub zatrudni korepetytora. Sama jestem nauczycielką, a też i matką dwóch takich gagatków, więc znam temat z obu stron barykady. Dzieci piekielnie zdolne (każde w innych dziedzinach) ale wkład pracy własnej zerowy. Nie wiem już co robić, może się kiedyś obudzą? Tylko obawiam się, że jak przestanę je kontrolować od czasu do czasu, to właśnie pojawi się problem z nadrabianiem zaległości kilkumiesięcznych... Ciężko jest wbijać do głowy jak ktoś nie jest tym zainteresowany... I nie to, że jestem matką walczącą o jakieś czerwone paski, chciałabym żeby w miarę się orientowały w przerabianych tematach. Szloch!

    OdpowiedzUsuń
  8. Takie korepetycje / ostrów wielkopolski to czasem naprawdę dobra opcja. Może czasem nie chce się z nich korzystać, mogą one być męczące, ale jednak dobry korepetytor sprawi, że materiał zostanie lepiej przyswojony.

    OdpowiedzUsuń
  9. Korepetycje słono kosztują, ale to jedna metoda aby dziecko mogło nadrobić zaległości z danego przedmiotu. Niestety często bywa tak, że edukacja w szkołach stoi na niskim poziomie.

    OdpowiedzUsuń
  10. Doskonale pamiętam jak sam korzystałem z korepetycji. Nie żałuję wydanych pieniędzy na dodatkowe lekcji. Dzięki nim moje umiejętności językowe są znacznie lepsze.

    OdpowiedzUsuń