niedziela, 10 lutego 2013

Telewizja kłamie.

Oczywiście jak zwykle, kiedy szkoły brak, inspiracji muszę szukać gdzie indziej. Tym razem dostarczyła mi je Kruszyzna, którą czytam regularnie i której reklamować wcale nie trzeba. Ale do sedna. Na blogu Kruszyzny wprawdzie nie było nic o telewizji, a raczej o gazecie, ale mechanizm zaobserwowałam ten sam. Czyli innymi słowy – wszystkie media kłamią. Może nie do końca kłamią, może tylko naginają rzeczywistość dla swoich potrzeb, niemniej efekt pozostaje dokładnie ten sam – kiedy już o tym wiemy, czujemy się manipulowani i oszukiwani. Co takiego skłoniło mnie do tak srogiej oceny? Otóż oglądałam niegdyś pewien reportaż. Dawno to było, więc nie powiem dokładnie jaki, ale z rodzaju tych interwencyjnych. Czyli komuś dzieje się krzywda, telewizja działa i wszyscy są szczęśliwi. Zanim jednak przejdę do historii właściwej, nieco wstępu. Mieszkałam kiedyś po zachodniej stronie miasta. Daleko za Placem Grunwaldzkim (kto zna Wrocław, pewnie kojarzy, dla reszty nie ma to znaczenia). Wystarczy powiedzieć, że autobus z mojego końca świata dojeżdżał tylko i wyłącznie do Placu Grunwaldzkiego właśnie, tam pozostawała mi przesiadka. A że w tamtych czasach jeździłam dość dużo, stanie na placu dwa razy dziennie to była norma. Codziennie spotykałam tam pewnego pana. W wieku średnim (pewnie coś koło 40 miał, tak myślę), niewysoki, szczupły, ale co najważniejsze – upośledzony umysłowo. I było to widać na pierwszy rzut oka. Oczywiście nie byłam w stanie określić zaburzeń (nie był to zespół Downa), ale że ma problemy, było widać. Ogólnie pan był zupełnie nieszkodliwy. Oczywiście żebrał, ale zdarzało się, że tylko chciał sie przywitać. Ważne, że widziałam go tam bez względu na porę. Pomijając oczywiście noc (rzadko wracałam późno), był na placu zarówno o ósmej rano, jak i o 17 na przykład. Ubrany odpowiednio do pogody, średnio zaniedbany. Nie wadził w zasadzie nikomu, nie był agresywny, czasami nieco zbyt nachalny, ale ogólnie nie było tragicznie. Raz tylko mnie telepnęło, kiedy postanowił się ze mną przywitać zaraz po wyjęciu ręki z gaci. Ale to już mały szczegół. A teraz historia właściwa (dla tych, co wytrwali, polecam szklaneczkę piwka :)). Oglądam sobie dnia pewnego reportaż w jakimś tam programie jakiejś tam telewizji. Gromy spadają na szpital za to, że wywieźli biednego człowieka na drugi koniec miasta karetką, a potem nawet nie zauważyli, że on ten szpital opuścił. Ogólnie afera, pretensje, płacze i krzyki. Tak dokładnie historii nie pamiętam, ale uwagę mą przykuł niemy bohater tej historii. I nagle – EUREKA – rozpoznałam w nim pana z Placu Grunwaldzkiego. Trochę mi to jednak zajęło, a to głównie za sprawą jego zmienionego wyglądu (pięknie ubrany w koszulę i twarzowy sweterek oraz spodnie od garnituru) oraz wypowiedzi jego rodziny. Okazało się, że pan ma bodajże siostrę czy inną krewną, która bardzo o niego dba i się nim opiekuje. Codziennie wychodzi z nim na spacery, zapewnia mu rozrywki i w ogóle cud, miód i malina. Czasami tylko pan wychodzi na spacery sam w teren, który zna. I właśnie w tym czasie jego samodzielnego spaceru coś się stało (o ile pamiętam potrącił go samochód, niegroźnie, ale zawsze), co wymagało interwencji pogotowia. Pan został zawieziony do niekoniecznie najbliższej placówki, a że okolicy nie znał, był przerażony. Rodzina nie powiadomiona, bo nie umie powiedzieć, jak się z nimi skontaktować. W końcu w nerwach, pan ze szpitala samodzielnie wychodzi, niezatrzymywany przez nikogo, bo zapewne przez nikogo niezauważony. I tak błąka się, aż w końcu (nie wiem, jak, nie pamiętam) wraca do domu. Rodzina zbulwersowana, sprawa trafia do telewizji. Byłoby wszystko w porządku, można by się było zbulwersować razem z widzami, gdyby nie ta moja wiedza i postać pana widywana codziennie na placu całkiem samego, bez żadnej opieki. Wyglądał inaczej (ubranie nieco „mniej zadbane”), błąkał się sam, żadnej siostry czy innej kuzynki nigdy tam nie widziałam. Żebrał i na tym właśnie polegały jego „spacery”, samodzielne czy nie. Oczywiście nie twierdzę, że nad panem nie trzeba się było litować. To, co go spotkało, było dla niego zapewne wielką traumą. Być może sprawa nadawała się do telewizji, być może nie. Mnie chodzi tylko o przedstawienie tej rodziny i sytuacji tego pana. Bo gdyby chcieli być uczciwi, wielu ludzi zapewne pochyliłoby się nad pana losem, ale rodzinkę wysłaliby do diabła. A tak wyszło na to, że nie dosyć, że pan ma problem, to jeszcze jego nad wyraz dbająca o niego rodzina została brutalnie skrzywdzona i jest wielce zbulwersowana nieczułością lekarzy. Może telewizja nie wiedziała o sytuacji tego pana, nigdy go pewnie nie spotkali na Palcu Grunwaldzkim, ale przecież rzetelne dziennikarstwo polega na tym, żeby dochodzić do takiej prawdy. I tu właśnie nasuwa się stwierdzenie – telewizja kłamie.

2 komentarze:

  1. Przypuszczam, że historia tego pana nie jest odosobniona. Często tak jest, że jak pojawiają się dziennikarze, to od razu odnajduje się też od lat niewidziana rodzina, znajomi, przyjaciele itp. Wszystko po to, żeby zaistnieć. A dziennikarzy nie isteresuje kto, z kim i dlaczego. Ważne, żeby wyszło na sensację. Pozdrawiam i zapraszam do nas: Szepty Szcześcia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mam żadnych wątpliwości, ze to nie jest odosobniona historia. Jednak kiedy się widzi coś takiego na własne oczy, to jakoś kole bardziej. I dlatego teraz każdą taką "historię interwencyjną" dzielę sobie co najmniej przez dwa, albo wcale ich nie oglądam. A to przykre, bo częściowo może i oni jednak pomagają...
      Oczywiście, że zajrzę.

      Usuń