poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Egzaminy.


Nie ma siły, jakoś wiedzę sprawdzić trzeba. Nie ma chyba doskonałej dla wszystkich metody. Słuchowcy (że tak nawiążę do swojego ostatniego posta) będą się męczyć czytając przez 60 minut. Kinestetycy zejdą, jak im się każe tyle siedzieć, dla wzrokowców słuchanie będzie drogą przez mękę. Ekstrawertycy nie będą mogli się skupić, bo dla nich działanie to życie, introwertycy stwierdzą, że pisanie egzaminu w ciszy przez 60 minut to marzenie ich życia.
Oczywiście z wyborem przedmiotów też jest problem. Bo na egzaminie gimnazjalnym to jest wszystko, więc stanowczo za dużo, na maturze obowiązkowa matematyka, która spędza sen z powiek maturzystom (też tego nie rozumiem i łączę się w bólu). A tu jeszcze trzeba wybrać coś, jeśli się chce startować na jakieś studia. Ogólnie rzecz biorąc, wszystkiego jest za dużo i całkiem nie tak, jak być powinno.
I tutaj moja osobista konkluzja. Owszem, egzaminy nie są idealnym sposobem, ale lepszego jak dotąd nie wynaleziono, więc pozostaje się nam z tym pogodzić. Jedno bym natomiast zmieniła – powinno być trudniej. Przez lata obniżaliśmy poziom, żeby (nie wiedzieć dlaczego) każdy miał maturę. Efekt tego jest jeden – matura jako papierek i jako egzamin całkiem się zdewaluowała. Teraz próbujemy ten poziom znowu wywindować, ale młodzież, przyzwyczajona do dobrego, tak łatwo nie odpuści. 
Egzaminy gimnazjalne też powinny być trudniejsze, ale to musiałoby wiązać się z pewną (kolejną zresztą) zmianą. A mianowicie – odsiew. Obowiązek nauki do 18 roku życia to bzdura. Wielu jest takich, którym to do życia zupełnie zbędne. Dla wielu katorga i sztuka dla sztuki. Podstawówka – tak, gimnazjum – być może, ale z możliwością wyrzucenia, szkoła średnia – dla chętnych.
To nadal nie jest ideał. Idąc o krok dalej i mieszając już całkiem tematy (tak mi się zebrało na podsumowanie), powinniśmy wrócić do modelu 8+4. Przerzucanie młodych ludzi z jednej szkoły do drugiej to i dla nich, i dla nas, prawdziwa katorga. Najpierw podstawówka, gdzie ledwo zdążymy się do czegoś przyzwyczaić, już jest to odbierane (klasy I-II, a potem IV-VI). Potem gimnazjum, gdzie w czasie potrzeby tworzenia się mocnych więzi, spędzamy ze sobą zaledwie trzy lata. Za mało, zarówno na przyswojenie wiedzy, jak i dla kontaktów międzyludzkich. W końcu szkoła średnia, gdzie niektórzy znaleźli się z przypadku, bo mają „obowiązek szkolny”. 
Ten system jest chory i tylko przykro, że niemalże nikt tego nie widzi. Znaczy niby widzą, bo coś przebąkują o kolejnej zmianie, ale ja w to nie wierzę. Całkiem niedawno obchodziliśmy dziesięciolecie powstania gimnazjów i ile się tam peanów usłyszało to uszy puchły. Dlatego myślę, że w rzeczywistości gimnazja mają się całkiem dobrze i ich pozycja ugruntowała się całkiem mocno, pomimo tego co mówi duża część nauczycieli (przecież to ciemna masa jest, nie warto ich słuchać), że to zło wszelakie i powinno się tego zakazać.

sobota, 27 kwietnia 2013

Szkolenie.


W związku z nadejściem sezonu na egzaminy (te szóstoklasisty, gimnazjalne i maturalne), mam w końcu nieco więcej czasu, żeby spłodzić choć jedną notkę. Notka będzie z gatunku zgryźliwych, bo nieco jadu się nazbierało, ale w najbliższym czasie planuję wpis podnoszący na duchu, żeby ktoś nie pomyślał, że dzisiejsza szkoła to samo dno, bo tak nie jest... przynajmniej nie do końca.
Ale ad rem. Otóż miałam ostatnio jedyną w swoim rodzaju okazję (nic to, że po raz piąty) uczestniczyć w szkoleniu na temat wielorakiej inteligencji. Żeby być dokładnym – było o podziale na pólkule mózgu, wielorakiej inteligencji i rodzajach temperamentu. Trzy elementy diagnostyczne, dzięki którym dzieciom będzie łatwiej się uczyć, a nam łatwiej nauczać. Tak to wygląda w teorii.
W praktyce jest już mniej różowo. Półkule mózgowe są dwie. Typów inteligencji siedem. Temperamentów trzy. Wszystko to według aktualnych badań, a zmienia się to jak w kalejdoskopie, więc wkrótce mogę mieć kolejne szkolenie. Jeśli połączyć to wszystko wychodzi... nie wiem ile, bo matematyczka ze mnie żadna, ale możliwości połączeń jest sporo. Może być introwertyk z inteligencją lingwistyczną i dominującą lewą półkulą albo ekstrawertyk kinestetyk z dominującą prawą półkulą, etc. Jakby ktoś chciał wiedzieć – ja jestem introwertykiem wzrokowcem bez dominacji półkul. Oczywiście w każdym teście wychodzi mi co innego, ale kto by zwracał na to uwagę. Testy są święte i jednoznaczne, to tylko ja oszukuję.
No i weźmy sobie teraz zdiagnozowaną klasę, w której występują niemal wszystkie typy. Cudownie. Tutaj właśnie powinno załączyć mi się klonowanie, bo innej możliwości nie ma. No i oczywiście każdego ucznia mam traktować indywidualnie i uświadamiać go, że nie jest gorszy, tylko ma inny typ inteligencji. Ponadto każdemu powinnam pomagać w tym, w czym potrzebuje pomocy, bo inaczej wszystko postrzega introwertyk słuchowiec, a inaczej ekstrawerty kinestetyk. Wspaniale.
Ja tam nie wiem, ja za prosta jestem na te wszystkie nauki i na tych geniuszy. Ja wiem, że jak miałam się nauczyć to siadałam i się uczyłam. Jak się nauczyłam, to dostawałam w miarę odpowiedni stopień, a jak nie, to była bania. Nikt mnie nie pytał, czy jestem introwerykiem, czy mam inteligencję interpersonalną, czy jestem lewo- czy prawopółkulowa. I to działało. Teraz rzekomo nie działa.
No i teraz powiem coś, za co powinnam dostać Nobla, jeśli jest choć cień sprawiedliwości na tym świecie. UCZNIOWIE SIĘ NIE UCZĄ. Oczywiście nie wszyscy. Znam wielu, którzy ewidentnie pracują w domu i przychodzą na lekcje przygotowani. Ich nie trzeba diagnozować, mówić im, jaki rodzaj inteligencji posiadają, którą półkulą pracują. Większość jednak (w moje szkole) nie przywiązuje żadnej wagi do nauki w domu. Nie odrabiają pracy domowej (którą jakiś „geniusz” uznał kiedyś za łamanie prawa), nie zaglądają do podręczników, zeszytów, nie poświęcają czasu na przejrzenie notatek (których zresztą wielokrotnie nie posiadają).
Nie twierdzę, że wszystko ma być tak, jak kiedyś tylko dlatego, że ja mam taki kaprys. Uważam po prostu, że za wiele rzeczy zrzuciliśmy na nauczycieli, zwalniając tym samym uczniów z jakiejkolwiek odpowiedzialności za naukę. Kiedyś mówiło się, że skoro uczeń dostal jedynkę, to się nie nauczył. Teraz panuje przekonanie, że skoro uczeń dostał jedynkę, to coś jest nie tak z nauczycielem...