środa, 22 lipca 2015

Pomysły pani minister.


Gdybym nie została poniekąd poproszona o napisanie tego postu, pewnie nigdy bym się do niego nie zabrała. Przykro mi, ale treść tych tematów przekracza moje granice pojmowania i zupełnie nie wiem, jak się do tego wszystkiego odnieść. Jednak spróbuję.
Otóż zacznijmy od tego, że pani minister edukacji narodowej, niejaka Joanna Kluzik Rostkowska, od wielu miesięcy twierdzi i powtarza, że na sercu jej leżą sprawy uczniów. Wszystko chce dla nich zrobić, serce i duszę oddała tym biednym dzieciom dręczonym przez złych nauczycieli i bezlitosny system. Doprawdy, moje wzruszenie tutaj się zaczyna. Nie dosyć, że ustawa o systemie oświaty ma służyć uczniom, to jeszcze Karta Nauczyciela też ma służyć uczniom. Łkam już w kąciku ze wzruszenia. No i na koniec rozmowy ze związkowcami, a konkretnie z prezesem Związku Nauczycielstwa Polskiego Sławomirem Broniarzem, wiceprzewodniczącą Krajowej Sekcji Oświaty i Wychowania NSZZ "Solidarność" Teresą Misiuk i przewodniczącym Branży Nauki, Oświaty i Wychowania Forum Związków Zawodowych Sławomirem Witkowiczem okazały się być wielką walką o ucznia, bo (i tu walnę cytat, bo nie zdzierżę) "Mnie zależy na dobru dziecka, a państwu zależy na pieniądzach" (by Joanna Kluzik Rostkowska). No cóż, sprawdźmy, jak bardzo w swojej trosce posunęła się pani minister w tworzeniu tematów do dyskusji. 
Było ich pięć, postaram się dokładnie przeanalizować każdy z nich, a nie będzie to łatwe.

Dyrektor szkoły – nauczyciel, urzędnik, manager, wykonawca poleceń? – autonomia i kompetencje dyrektora, sposób wyboru.
No tak, rola dyrektora w szkole rzecz ważna. Do tej pory dyrektor nie wie, jak się nazwać i jak się określić, co znacznie wpływa na ucznia, który jest zupełnie zdezorientowany w obecności dyrektora, który może być nauczycielem, a w następnej chwili bezlitosnym urzędnikiem, a już jak zacznie wykonywać czyjeś polecenia to umarł w butach. Doprawdy, rola dyrektora w szkole jest od dawna określona i mimo że istnieją pewne problemy w tej kwestii to omawianie ich i robienie z tego wielkiego halo to już lekka przesada.

Kierunek: potrzeby dzieci. Kształcenie przyszłych nauczycieli. Co warto zmienić?
Kiedy nauczyciele chcieli rozmawiać o tym, że szkolenie przyszłych kadr ma wielkie braki i może powinno się zmienić nieco profil, pani minister nie była zainteresowana. Nie tym tematem, w ogóle nie była zainteresowana rozmową. Teraz nagle chce o tym rozmawiać, i to ze związkowcami. Niewłaściwy czas na właściwy temat. Może i dyskusja pomoże uczniom, ale na pewno nie jest to właściwy moment na takie rozmowy (kilka miesięcy przed wyborami, doprawdy). Temat ważny, ale na inny czas. Spokojny, stabilny czas (tylko że wtedy pani minister nie będzie chciała z nami rozmawiać).

Dlaczego uczniowie muszą brać korepetycje? Szkoła sprzyjająca rozwojowi ucznia – rola rodziców, nauczycieli, dyrektora.
A to już jest mega bezczelność, żeby wywalać takie działa. Problem korepetycji istnieje, ale obawiam się, że w większości nie jest to problem szkoły. Ostatnio nawet miałam taką sytuację, a właściwie dwie.
1. Uczeń ma problemy z nauką. Proponuję mu konsultacje, spotkania, pomoc (takie "szkolne korepetycje" i to nawet całkiem darmowe), ale uczeń nie przychodzi. Potem przychodzi matka i narzeka, ile to pieniędzy musiała utopić w korepetycjach. Nie zdzierżyłam, skomentowałam, że jakby chciał, to i w szkole by sie nauczył, bo możliwości jest wiele. Może mnie nie lubił i nie chciał się ze mną uczyć - nie ma sprawy, nie jestem jedyną anglistką, a i na takie sytuacje nie mam wpływu. Pomoc mógł otrzymać, nie był zainteresowany.
2. Uczeń był słaby, nie jakiś totalnie olewacki, ale problemy miał. Nagle zaczął się wybijać, idzie mu świetnie i w ogóle cud, miód i orzeszki. Co też się stało? Poszedł na korepetycje? Otóż nie, zaczął się uczyć (i wiem to od niego samego).
Korepetycje bierze się z dwóch powodów - albo uczeń sobie nie radzi, albo chce więcej. W pierwszym przypadku w większości szkół po to są nauczyciele i  ich konsultacje, żeby pomagać. Z doświadczenia wiem, że niemal nikt na te zajęcia nie przychodzi (chyba że chce poprawić sprawdzian). W drugim przypadku też często (choć nie zawsze, rozumiem) są w szkole zajęcia dodatkowe, rozwijające zainteresowania i jeśli ich nie ma albo są niewystarczające, to decyzja rodziców, żeby posłać dziecko na korepetycje. Nic mi do tego, że ktoś chce, aby jego dziecko było jeszcze lepsze. Sama chodziłam z tego powodu na korepetycje i do głowy mi nie przyszło, żeby obwiniać szkołę, że nie uczy mnie więcej, bo nie byłam jedyną uczennicą w klasie, a nie wszyscy chcieli więcej.
Także najpierw radzę się zastanowić, co chcemy powiedzieć i osiągnąć, a potem peplać i dawać do dyskusji tak niepoważne tematy.

Dni wolne od nauki, niewolne od opieki – jak szkoły radzą sobie z obowiązkiem zapewnienia opieki uczniom w trakcie m.in. przerw świątecznych.
NAPRAWDĘ???!!! Po tej burzy, która rozpętała się w zeszłym roku teraz nagle pani chce rozmawiać, i to ze związkowcami? Po co, pytam? Szkoły się dostosowały, sama pani tak twierdziła, teraz nagle wymaga to dyskusji?
Już pomijam drobny fakt, że sam temat jest idiotyczny, bo szkoła to nie jest miejsce, w którym zapewnia się opiekę, a w którym się uczy. No ale rozumiem, że sześciolatka ciężko zostawić samego w domu (jako siedmiolatka sama zostawałam, więc się nie wypowiem już nawet na temat braku samodzielności w dzisiejszych czasach). Dlatego właśnie szkoły (bardzo często bez żadnych odgórnych nakazów) oferowały opiekę. Tyle że zmuszanie do tego cyrku dyrektorów i nauczycieli na niemal każdym poziomie (szkoły ponadgimnazjalne nie są wliczone, ciekawe czemu, skoro są tam niepełnoletnie dzieci? - i tak, to był sarkazm) to już lekka przesada.
I dla tych, którzy chcą mnie ukamienować mam propozycję - niech szkoła będzie otwarta 24/7/365. Nie ograniczajmy się do Wigilii czy dni między świętami. Bo przecież jakiś rodzic może mieć nocne zmiany i co wtedy z dzieckiem zrobi? Ktoś może mieć dyżur w święta (jakiś strażak czy inna pielęgniarka) i co wtedy z maluszkiem? Naprawdę, rozszerzmy działalność szkoły, nie pozwólmy się robić w konia głupim, leniwym nauczycielom. Niech pracują nieroby 24/7, żeby pomóc dzieciaczkom, wtedy na pewno będzie lepiej. 

Nauczyciel – przyjaciel, mistrz, wychowawca, współczujący obserwator? Jak pomóc nauczycielom w wypełnianiu tej roli? Szkoła wolna od przemocy, przyjazna, bezpieczna, czyli jaka?
To jedyny temat, który uważam za godny dyskusji. Problem polega na tym, że ta dyskusja już ma miejsce. Jest wiele programów, projektów, które są w szkołach wdrażane i to bez "pomocy" pani minister. Oczywiście dobrze, żeby nie były to wyjątki, ale reguła, tyle że jest to jeden z pięciu tematów, na który warto rozmawiać. To trochę za mało.

Dlatego właśnie uważam, że coś tu nie gra.
Pisząc tego posta korzystałam z informacji z tego artykułu.
 

3 komentarze:

  1. No, wreszcie się zmobilizowałam, żeby skomentować :)
    Co do zapewnienia dzieciom opieki w dni wolne dla szkoły, a robocze dla rodzica - u nas dyżury są. Świetlicowe. Czyli lekcji nie ma, działa świetlica zerówkowa i dla starszych dzieci. Ile dzieci z niej korzysta? Nie mam pojęcia. Moje dzięki temu, że rabotam na dwie zmiany, głównie na drugą, siedzą wtedy ze mną, potem przychodzi ktoś do opieki, a ja wybywam do roboty. No, ale mam tego kogoś, prawda, pod ręką, to już coś. Jak dla mnie dyżur świetlicowy jest OK. Nie angażuje wszystkich nauczycieli, tylko kilku, wydaje mi się, że jest wilk syty i owca cała.
    Wyjątkiem jest oczywiście wigilia i sylwester. Zapewnienia dzieciom opieki w tych dniach w szkole nie ogarniam. Nawet - sorry - za komuny wtedy do szkoły nie szliśmy i już.

    Korepetycje. Jest dokładnie tak, jak napisałaś. W klasie mojego dziecka jest problem z tym, że dzieci masowo nie odrabiają zadań domowych. Najczęściej to skutek tego, że muszą siedzieć w świetlicy do czasu powrotu rodziców. Uprzedzam pytanie - nie, nie da się w naszej świetlicy odrabiać lekcji. Nie wśród 50 osób zamkniętych w jednym pomieszczeniu. To fizycznie niemożliwe, sprawdziłam na własnym dziecku :)
    Siedzą więc w świetlicy, rodzice ich odbierają, potem dzieci są tak wymiętolone, że nie pamiętają, a rodzice nie zaglądną, nie zdopingują, nie dopilnują, bo sami padają na ryje. Nie wiem. Fakt pozostaje faktem, że z zadaniami domowymi jest problem. Podejrzewam, że problem przejdzie dalej i za jakiś czas zaskutkuje właśnie korepetycjami.

    OdpowiedzUsuń
  2. No i jeszcze jedna rzecz. Od czasu napisania Twojego tekstu zdążyła się zmienić pani minister. Jeszcze ma kredyt zaufania, ale czekamy, czekamy ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na razie czekam z zapartym tchem i nie ma tu ani krzty ironii. Zmiany dotyczące gimnazjów mają być omawiane, ciekawa jest tylko, czy li i jedynie w teorii, czy Pani rzeczywiście będzie słuchać. Poczekamy, zobaczymy...

      Usuń