niedziela, 21 lutego 2010

Uschnięty blog.


Ponieważ blog powoli usycha, postanowiłam znowu zmienić nieco formułę. Najpierw jednak wyjaśnię, dlaczego blog usycha. Z powodu Młodego siedzę w domu, wychodząc tylko na krótkie spacery (dla Młodego długie, bo dwugodzinne, ale na miasto nijak się w te dwie godziny nie wyrobię). Spacery te nie stymulują mojego mózgu wystarczająco, jako że w trakcie tych spacerów myślę najczęściej o Młodym. Telewizja gra w domu dość często (proszę sobie darować uwagi o szkodliwości telewizji na nieletni umysł Młodego, mamy tylko jeden pokój), ale jakoś nie działo się nic wartego większej uwagi. Możliwe jest, że zdarzenia godne uwagi mi umknęły, bo najczęściej zajmowałam się Młodym. Już chyba powoli wyłania się ładny obrazek, ilustrujący moje teraźniejsze zainteresowania. Oto Młody.
W związku z tym mój blog przejdzie metamorfozę i zacznę po prostu opisywać jakieś tam codzienne wydarzenia z życia rodzinki, czyli mnie, Męża i Młodego.
Małżonek mój został mi poślubiony jakieś cztery lata temu z dość konkretnym okładem. Oj, przypomina mi to fakt, że wkrótce nasza piąta rocznica! Znamy się oczywiście nieco dłużej, bo jakoś nie po drodze nam było po Bożemu najpierw zawrzeć związek, a potem ze sobą wytrzymywać po wsze czasy. Także żyjemy ze sobą już niemal dziewięć lat. Brzmi ładniej niż pięć. Nadal się kochamy, co w tym świecie rozwodów zakrawa na jakąś patologię. Młody ma sznsę żyć w pełnej rodzinie.
Młody wykluł się w listopadzie, miesiącu nader niesympatycznym w swej naturze, gdyż nad wyraz mroźnym, pełnym pluchy i czasami śniegu. Jednak w tym roku listopad był nawet dość znośny. Oczywiście do momentu, kiedy przyszło nam wychodzić ze szpitala, wtedy pogoda nieco się zepsuła. No trudno. Od czasu wyjścia ze szpitala Młody jest zdrowy i dobrze się rozwija, jednak pani doktor jest innego zdania.
Pani doktor jest cały czas zaniepokojona. Że Młodemu w nosku charczy, że za mocno zaciska piąstki, że nie podnosi główki, że nie gaworzy… I oczywiście za każdym razem wysyła nas na ostry dyżur. Wygląda na to, że sama nie leczy, tylko wysyła na ostry dyżur. Raz dałam się na to nabrać i Młody swoje pierwsze święta spędził w szpitalu. Nigdy więcej.
A Młody rozwija się w swoim własnym, cudownym tempie i w nosie ma panią doktor. W sumie nawet i dobrze. Ogólnie Młody sprawia nam dużo frajdy, chociaż czasami mam ochotę wykonać na nim skomplikowaną operację usunięcia strun głosowych. Jednak najczęściej jest słodko. Ostatnio zaczął się uśmiechać, co wywołuje u mnie nieprzerwany banan na twarzy. Również ostatnio jedna z cioć i wujków podarowali mu karuzelę na łózeczko, co spowodowało jego niekłamany zachwyt. Doprawdy, zachwytu na twarzy dziecka nie da się porównać z niczym innym.
Aktualnie jestem przeziębiona i staram się unikać Młodego, jak tylko mogę, chociaż jest to zdecydowanie trudne, jako że go przebieram, karmię, zabawiam, usypiam, kąpię i robię wokół niego mnóstwo innych rzeczy. I proszę nie pytać, dlaczego w tych czynnościach nie uczestniczy Mąż. Z przyczyn niezależnych nie zamierzam tego wyjaśniać. Wystarczy powidzieć, że tak ma być i koniec. Mąż przeprowadza z Młodym Rozmowy. I to wystarczy.

1 komentarz:

  1. Życie matki i żony jest ciekawe i warte blogowania, co już niejedna kobieta udowodniła. Lekarze teraz są dziwni, dziecka nie mam, ale sama mam lekarza, co .. słucha sugestii pacjenta. Łatwo dostac L4 i wszystkie skierowania, ale co kiedy będę potrzebowała rady lekarskiej, leczenia? Rutyna zabija talent chyba ;)

    OdpowiedzUsuń