niedziela, 16 stycznia 2011

Odpowiedź na kłamstwa.


Zdaję sobie sprawę, że nie powinnam odpowiadać na takie kłamstwa, jakie zawarte są w tym artykule. Dzięki temu napędzam temu panu czytelników, a to jest ostatnie, czego pragnę. A jednak po raz kolejny się we mnie zagotowało i nie mogę się powstrzymać…
Tak, oczywiście, zarabiam albo będę zarabiać 5000 złotych. Oczywiście, nie chce mi się iść pracować za 500 zł dziennie. W końcu jestem największą zakałą tego państwa i największym nierobem w naszym kraju. Ponadto jestem rozpuszczona jak dziadowski bicz i w ogóle od tej kasy to mi się we łbie poprzewracało…
Skoro tak jest, to ciekawe dlaczego na pasku widnieje mi jak byk 2100 brutto, a na rękę widzę z tego jakieś 1600 – 1700? Nie mam może jakiegoś wybitnego stażu ani stopnia zawodowego, ale przez ostatni tydzień wpatrywałam się w paski moich kolegów i koleżanek z najwyższym stopniem awansu i żadnych 5000 też tam nie zauważyłam. A studiowałam dość dokładnie…
No ale przecież za te 1700 też mogę żyć jak król. Kupować wczasy w Tunezji czy innej Grecji, jeść codziennie kawior z truflami i popijać szampanem. Więc po co iść do pracy za 500 złotych dziennie?
OK., dość tej ironii. Otóż szanowny panie Radwanie. Primo, 5000 złotych to jak żywam jeszcze nie widziałam. Ani brutto, ani netto. I z pewnością jeszcze długo nie zobaczę, jeśli w ogóle kiedykolwiek. Secundo, nikt mi nie oferował pracy za 500 złotych dziennie, a gdyby tak było to z pewnością nie bacząc na zmęczenie poleciałabym do tej pracy na skrzydłach. Z tego co wiem, nikt żadnemu nauczycielowi nie zaoferował takiej kwoty, ani nawet niczego do niej zbliżonego, co zdążyłam już wyczytać w rzetelnych źródłach. Tertio, jeśli nam tak dobrze i mamy tak dużo, to czemu brakuje nauczycieli?
Nie będę po raz kolejny się rozpisywać w temacie, ale szlag mnie trafia za każdym razem jak czytam takie bzdury.

4 komentarze:

  1. Ja już na takie teksty typu 'nic nie robicie a tyle zarabiacie' nie odpowiadam, bo z debilami nie ma sensu rozmawiać, albo wręcz przytakuję, że 'jasne, że nic nie robię, zwykle w klasie leżę, no chyba że mi się znudzi, wtedy sobie usiądę' Wychodzę z założenia, że nikt nikomu chyba nie zabrania być nauczycielem, więc jeżeli ktoś nam bardzo zazdrości, a wielu jest takich, to trzeba się uczyć i zostać nauczycielem, nic nie robić i zarabiać mnóstwo kasy.
    Ale nie zgodzę się z jednym zdaniem z postu, otóż nauczycieli jest o wiele za dużo. Tzn. nie wiem gdzie mieszkasz, ale ja szukam pracy od ponad 1,5 roku i jedynie udało mi się znaleźć krótkie zastępstwo w Warszawie, czyli 300km. od domu... Ale może po prostu źle szukam.
    Pozdrawiam
    Lenna
    http://starszapanna.blog.onet.pl/

    OdpowiedzUsuń
  2. A to też zależy czego uczysz. Bo ja, jako anglistka, chyba mam trochę łatwiej. Językowców ciągle jeszcze szukają, przynajmniej tak mi się wydaje, bo od czterech lat pracy szukać nie muszę. Jednak z tego co wiem, angliści nie garną się do pracy w szkołach, ciągle nas za mało. Może praca jest prędzej na wsi, a nie w miastach, ale na pewno jest, sama mam taką szkołę, która z anglistami zawsze miała i ma krucho.
    I tak na marginesie - trzymam kciuki, żeby jednak udało się znaleźć tą wymarzoną pracę na miejscu :)

    OdpowiedzUsuń
  3. No tak, dla anglisty łatwiej. Ja uczę historii i studiuję polonistykę, liczę że dzięki tym studiom moje szanse na pracę się zwiększą. Lubię moją pracę, ale wcale się nie dziwię językowcom, że wolą inne zajęcie niż szkoła. To co się dzieje (ja pracuję w gimnazjum) odbiera chęci, zapał i jakąkolwiek motywację do pracy. Ale dobrze, że chociaż wynagradza nam to ta astronomiczna pensja ;p

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja też pracuję w gimnazjum i mam podobne odczucia, co Ty. Jednak, jak już pisałam w jakimś poście, zawsze znajdzie się klasa albo chociaż uczeń, dla którego jednak warto to ciągnąć.
    No fakt, taaaaaaaaaaka pensja powinna nam zamknąć usta. No i jeszcze te 18 godzin pracy, i ferie, i wakacje...

    OdpowiedzUsuń