poniedziałek, 14 lutego 2011

100 na tydzień.


To nie jest tak, że nie mamy pieniędzy na podstawowe potrzeby.To nie jest tak, że nie ma za co chleba kupić. Nie jesteśmy w najgorszej sytuacji, nie musimy prosić o pomoc, radzimy sobie. Chodzi o to, że w  momencie kiedy zdarzy nam się sytuacja taka jak ostatnio (choroba Młodego) to nie za bardzo wiemy, co mamy z tym fantem zrobić. Bo kiedy już kupimy lekarstwa i inne nadprogramowe pierdółki (tak jak teraz inhalator) to kasy zostaje mniej. I za to mniej też trzeba przeżyć. Dlatego wyznaczam granice i staram się ich trzymać, bo tak jest łatwiej. Nie powiem, że zawsze się udaje, bo to byłaby utopia, ale przynajmniej jak mam czarno na białym to bardziej się pilnuję. Postanowiłam w związku z tym zapisywać wszystko to, co jemy, ile na to wydajemy i dlaczego tak dużo J
Oczywiście już dawno postanowiłam oszczędzać i postanowiłam zacząć od ciekawej lektury. No i się zawiodłam. Bo w gazetach przeczytałam tylko, jak oszczędzić prąd, wodę, gaz. Nic nie było o oszczędzaniu codziennym, a na takim mi właśnie zależało. I jak to w życiu bywa, o wszystkim musimy przekonywać się sami. Owszem, mam zamiar oszczędzać prąd (gazu nie mamy), nawet poczyniliśmy pewne kroki w tym kierunku, ale to inwestycja długofalowa. A ja chce już, teraz, natychmiast. I co? I granicą w tym przypadku jest 100 zł/tydzień.
Nie da się ukryć, że ciężko jest przeżyć trzyosobowej rodzinie za 100 złotych tygodniowo. Wprawdzie tą trzecią osobą jest dziecko, które dużo nie zje, ale jest też kot, któremu trzeba dać puszkę. I tutaj będę się upierać – kot będzie dostawał puszkę. Taką z Lidla, więc tańszą, ale na pewno za żadną cenę nie będę mu gotować. Już wystarczy, że codziennie trzeba gotować domownikom, z kotem się szrpać nie będę. OK., decyzja podjęta, ale co dalej?
Dalej postanowiłam zdecydować, z jakiej sumy tygodniowo jesteśmy w stanie przeżyć. Kiedy już stwierdziłam, że kwota 10 złotych odpada (jaka szkoda), zaczęłam myśleć bardziej realistycznie. Zatrzymałam się na 100. Co dalej? U mnie sprawdza się zapisywanie. Tylko za żadne skarby nie zapisywanie wydatków!!! Próbowałam tego wielokrotnie i po pierwszym tygodniu miałam dość. Sumy znajdujące się w tym zeszycie powalały mnie na kolana.
Dlatego postanowiłam zacząć z nieco innej strony. Wyjęłam 100 z bankomatu i niechby się waliło i paliło, musi starczyć na cały tydzień na jedzenie. Zapisałam sobie w związku z tym, co możemy jeść, żeby się zmieścić w tej kwocie. Może menu nie powala, bo i moje kulinarne zdolności pozostawiają wiele do życzenia, ale trochę się tego nazbierało. Wątróbka, naleśniki, racuchy, omlety, jajko sadzone, kurczak, pulpety, potrawka meksykańska, kotlety mielone, kluski na parze, pierogi, makaron z serem… No dobra, nie będę wypisywać wszystkiego. W każdym razie wyszło, że za około 14 zł/dziennie nie umrzemy.
I wszystko byłoby dobrze, tyle że jest jeszcze drugi problem. Teraz mam ferie, więc czasu więcej, a co za tym idzie, mogę spokojnie przygotowywać obiadki. A co będzie po powrocie do pracy? Może nie siedzę w pracy cały dzień, ale w moim przypadku wracanie do domu o 15 to już stanowczo za późno. Jeszcze zakupy, jeszcze przyprowadzić Młodego ze żłobka… A i tak dobrze, że wszędzie mam blisko, bo do pracy 3 minuty, do żłobka tyle samo, z do sklepu 10. I tu nasuwa się drugi wniosek.
MUSZĘ zacząć lepiej zarządzać czasem. Mówi się, że matki z natury lepiej sobie z tym radzą, bo tak są zaprogramowane. No cóż, muszę być wyjątkiem, bo z niczym sobie nie radzę. Czasu ciągle mi brak, nie umiem planować, nie wyrabiam się. Praca, dom, zabawa z Młodym, sprzątanie, pranie, zmywanie, a gdzie tu jeszcze czas na gotowanie obiadów??? I tu również pomaga mi moja mania pisania. Postanowiłam spisać wszystkie potrawy, które mogę ugotować na kilka dni albo chociaż ugotować i zamrozić, żeby potem było do podgrzania. I tak będę gotować w sobotę albo w niedzielę, a potem kilka dni luzu. Oczywiście w tygodniu też będę musiała coś upichcić, ale wszystko polega na tym, żeby pracy było mniej.
Wszystko sprowadza się do tego, żeby życie było  na papierze. Dlatego jakiś czas temu postanowiłam zrobić sobie kalendarz. Nie powiesić, nie kupić, ale właśnie zrobić. Zapisuję tam wszystkie ważniejsze rzeczy do zrobienia, a po wydrukowaniu i powieszeniu na ścianie mogę dopisywać inne sprawy (choćby takie jak obiady czy dodatkową pracę). A gotowy kalendarz na luty wygląda tak:
LUTY  2011
PONIEDZIAŁEK
WTOREK
ŚRODA
CZWARTEK
PIĄTEK
SOBOTA
NIEDZIELA

01
sprzątanie
02
03
kurze

04
pranie
05
sprzątanie
wieczorem - praca
06
prasowanie
wieczorem - praca
07

08
sprzątanie
09
10
kurze


11
pranie
12
sprzątanie
wieczorem - praca
13
prasowanie
wieczorem - praca
14

15
sprzątanie
16
17
kurze


18
pranie
19
sprzątanie
wieczorem - praca
20
prasowanie
wieczorem - praca
21

22
sprzątanie
23
24
kurze


25
pranie
26
sprzątanie
wieczorem - praca
27
prasowanie
wieczorem - praca
28









Tak jak napisałam wcześniej, w razie potrzeby dopisuję sobie coś dodatkowo, ale to już ręcznie, po wydrukowaniu. Jeśli zrobiłam coś, co tego dnia powinnam zrobić, stawiam „ptaszek”. Jeśli nie, „krzyżyk”. I od razu wiadomo, kiedy byłam leniwa, a kiedy pracowita. I wszystko jasne, jeśli tylko (w moim przypadku) jest na papierze. Zobaczymy, jak sobie poradzę z wydatkami…

5 komentarzy:

  1. Piszesz o trzech osobach, w tym tylko jednej mikrej i niezdolnej do podjęcia jakichkolwiek obowiązków - ciekawe zatem, czemu grafik prac domowych obejmuje tylko jedną osobę...

    A co do oszczędzania - zastanów się lepiej, czy pieniędzy zaoszczędzonych na jedzeniu nie będziesz musiała z nawiązką wydać na leki. Odmawianie sobie wartościowej paszy raczej nie wychodzi na zdrowie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Prawda jest taka, że ile się ma tyle się wyda. Ja często robię zupy, koszt warzywnej ok. 10-15 zł/2-3 dni, dzisiaj robię gołąbki-koszt też ok. 15zł/znów 2-3 dni. Dobrym sposobem jest założenie drugiego konta-takiego oszczędnościowego, na które wpłacam co miesiąc 100-150zł. I wydaję tylko tyle ile mam na tym "głównym" koncie, to pomaga trochę. Na studiach w ogóle żyłam skromnie, na miesiąc po opłaceniu pokoju zostawało mi prawie 100zł, na jedzenie, środki czystości itp.więc nauczyłam się oszczędzać. Ale fakt, jest to bardzo trudne...

    OdpowiedzUsuń
  3. @lilarouge: Po raz kolejny wyjaśnię, że Mąż NIE MOŻE (a nie nie chce)pomagać mi w domu. Dlatego ogarniać muszę wszystko sama.
    @lenna: Niestety w naszym przypadku jest tak, że wydaje się o wiele więcej niż się ma, a potem ratuje się pożyczkami. Chcę z tym skończyć, stąd pomysł na te wszystkie notatki (bo bardziej się pilnuję, jak mam coś napisane). Na studiach też żyłam o wiele skromniej, bo inaczej gotowałam (chyba zupki chińskie:)) i w ogóle inaczej się gospodarowałam pieniędzmi. Jakoś łatwiej było...

    OdpowiedzUsuń
  4. ja też robię ,w miarę możliwości, obiad na 2 dni.Raz: wychodzi taniej ( nie myślę tu tylko o cenie produktów, ale i o cenie gazu/prądu na przygotowanie posiłku).Po co drożej, jak można taniej:);dwa:pomimo tego,że obecnie zajmuję się opieką nad dziećmi itp, nie jestem typem rasowej kury domowej-po prostu dobija mnie stanie codziennie przy garach.Blogging, popieram Twoje działania w całej rozciągłości, a pomysł z tabelką-genialny:)!
    Fakt, na studiach żyło się inaczej-kupę kasy wydawałam na płyty i książki,a za obiad robił woreczek ryżu wymieszany z konserwą rybną;)chinę też jadłam, ale nabawiłam się zapalenia skóry na buzi-alergia na jakiś składnik chińszczyzny torebkowej;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Tabelka pojawiła się w momencie, kiedy zrozumiałam, że inaczej niczego nie ogarnę. Albo zacznę zapisywać, albo utonę pod tonammi nieupranych i nieuprasowanych ciuchów, brudnych garów i kurzu. Teraz już wsyztsko jasne :) Oczywiście nie jest tak, że trzymam się ściśle wsyztskiego, czasami mi się nie chce i sobie odpuszczam, ale ogólnie rzecz biorąc staram się spinać :)
    Może powinnam tą tabelkę opatentować ;)

    OdpowiedzUsuń