wtorek, 22 lutego 2011

Penis w szkole.


Proszę mi wybaczyć, ale nie zdobyłam się jeszcze na tak wielki wysiłek psychiczny, jakim byłoby obejrzenie dalszej części pseudofilmu „Turysta”. Dzisiaj będzie więc o czymś innym.O czym? O seksie :)
Ostatnio jedna z uczennic przyniosła do sali kaktus w ramach upiększania otoczenia. Tak się złożyło, że kaktus był „pionowy”, prosty, z kolcami :). W pewnym momencie na dworze zaświeciło słońce, co poskutkowało natychmiastowym zaciągnięciem rolet. I tu naszym oczom ukazał się… kaktus, który do złudzenia przypominał kształtem cienia penisa. I co zrobili uczniowie? To samo, co ja, kiedy byłam jeszcze uczennicą. Zaczęli nerwowo chichotać. Spojrzałam w stronę, w którą kierowało się wiele ukradkowych spojrzeń i zobaczyłam to, co oni. 

- Co was tak śmieszy? – postanowiłam pozostać przy swojej niezawodnej roli pani nauczycielki.

Cisza. I dalej te ciche chichoty.

- Nie rozumiem, o co wam chodzi. – brnęłam dalej.

W końcu znalazł się jakiś odważny.

- Bo to wygląda, jak… no, jak…
- Jak co?
- Nie powiem, bo mi pani wstawi uwagę.
- Ależ skąd.
- No jak ku… (wszystkie niedomówienia oryginalne, czyli uczeń nie mówił tych wyrazów)
- Nadal nie rozumiem.
- Ale to jest przekleństwo.
- A możesz to powiedzieć tak, żeby nie było przekleństwem?
- No nie wiem… Fu… Tak nie. Chu… Też nie.
- A może penis?

Postanowiłam w końcu wybawić tego młodego człowieka z mąk piekielnych. Wszyscy wlepili we mnie te swoje ślepka, bo jak to tak, żeby pani nauczycielka używała takich słów. Już chyba lepiej, żeby użyła przekleństwa, bo do tego można się jakoś odnieść, oburzyć albo co. A jak powie penis, to nie wiadomo co z tym fantem zrobić. Niby nie obraźliwe, a zwyczajnie anatomiczne, a jednak ma w sobie posmak niedozwolonego.
I tu właśnie dochodzę do puenty. Dlaczego dzieci w szkole nie potrafią się wysłowić? Dlaczego jedyne słowa, które przychodzą im na myśl, to słowa niecenzuralne? Dlaczego wzbudzam wielką sensację, kiedy używam słowa „penis” na lekcji, podczas gdy jest to tylko poprawne określenie męskiego członka (na dodatek łacińskie, więc i kolejnego języka się nauczą)?
Otóż dopatruję się tutaj kilku powodów, nad którymi nie będę się rozwodzić, a jedynie je przytoczę. Po pierwsze – brak RZETELNEJ edukacji seksualnej w szkołach. Jeśli jest, to najczęściej omawia się tam po łebkach kwestię higieny, na sprawy seksualne brakuje już czasu (bo to przecież przygotowanie do życia w rodzinie, a w rodzinie ważniejsza jest higiena od jakiegoś tam brudnego seksu). Na dodatek jakże często okazuje się, że tego wychowania uczy katechetka, która z seksem miała tyle do czynienia co ja z zakonem, bądź też wstydliwa pani od biologii, która na sam widok słowa „penis” dostaje rumieńców. Jeśli już uczeń zgłębia tą wiedzę tajemną to najczęściej w praktyce albo wśród znajomych, którzy w domach słyszą tylko wulgaryzmy. I tu przechodzimy płynnie do punktu drugiego – dom. Czyli rodzice, dziadkowie, wujkowie, ciocie, bracia i siostry. Oni też nie przekazują dzieciom rzetelnej wiedzy w temacie seksu. Częstują ich półsłówkami albo w ogóle temat ignorują. Rzucają w przestrzeń „chu…” i „ku…”, kiedy się zdenerwują, a potem ich dzieci powtarzają te słowa, nie zastanawiając się, czy jest do tego w ogóle jakakolwiek alternatywa.
Skutki tych działań widzę w swoim gimnazjum. Przestałam już jakiś czas temu liczyć, ile uczennic zaszło w ciążę w drugiej albo trzeciej gimnazjum. Nie chcę nawet myśleć, ile jeszcze zajdzie w czasie mojej kariery zawodowej. I to nie jest już nic nienormalnego. Niektórzy jeszcze się burzą na widok piętnastolatki z brzuchem, bo taka głupia była i dała bez zabezpieczenia, ale w zaciszu miłosnym robią to samo w nadziei, że im się wpadka nie zdarzy. A potem doskwiera brak koleżanek i brak imprez, bo zamiast spotykać się po szkole, trzeba zająć się dzieckiem.
Nie potępiam młodych matek. Nie uważam, że każda dziewczyna w ciąży to puszczalska i każdej zdarzyła się wpadka, bo była głupia. Jednak boję się, że te dziewczyny nie wiedzą, na co się tak naprawdę porywają. I boję się, że tak naprawdę wcale się nie porywają, tylko liczą na łut szczęścia, zamiast iść do apteki i kupić paczkę prezerwatyw. Zresztą po co tam od razu do apteki… W niemal każdym sklepie można kupić prezerwatywy, to już nie jest takie tabu, jak kiedyś. A jednak w pewnym sensie jest, może nawet większe…

7 komentarzy:

  1. To temat rzeka... Nie każda matka umie o tym powiedzieć, nie każda córka umie o to zapytać... A ważne jest, by o tym rozmawiała, nawet jeśli dziewczyna czerpie wiedzę od koleżanek lub z innych źródeł

    OdpowiedzUsuń
  2. Ważne jest czerpanie wiedzy z różnych źródeł. Ze mną mama rozmawiała, ale też podsuwała różne książki od wczesnych lat nastoletnich (10,11). Ale gdyby w szkole było rzetelne nauczanie seksualne, to rola rodziców też mogłaby być ograniczona, bo niektórzy się wstydzą, krępują, etc. Tymczasem jak w szkole jest, każdy wie...

    OdpowiedzUsuń
  3. pani od biologii i wstydliwość to powinno się wzajemnie wykluczać, czyż nie? :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Może powinno, ale pamiętam, jak było u mnie w szkole. Pani na samo słowo "seks" dostawała rumieńców, jakby ją szminką na twarzy pomalowali i niezmiennie ten sam tekst "Jak nam starczy czasu to zrobimy tą lekcję". Nietrudno się domyślić, że nigdy czasu nie starczało.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. tę lekcję. Tę.

      Usuń
    2. Dziękuję za poprawę i, prawdę mówiąc, czekam na więcej (jeśli będą błędy), bo z niektórymi błędami nie potrafię sobie sama poradzić.
      Ale też czytałam trochę na ten temat i wychodzi na to, że w mowie potocznej "tą" jest możliwe, a jednak cytowałam czyjąś wypowiedź.

      Usuń
  5. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń