piątek, 25 lutego 2011

Setny post.

Setny post. Pomyślałam, że trzeba by było napisać o czymś ważnym, epokowym, przełomowym, bo to przecież ważna granica. Problem w tym, że coś ważnego dla mnie wcale nie musi być ważne dla kogoś innego. Nie wspomnę nawet, że o epokowych wydarzeniach w rozmiarze politycznym nawet nie chce mi się wspominać. Trzeba jednak w końcu podjąć decyzję, bo na dokończenie czeka recenzja (a na pewno nie zmarnuję mojego setnego postu na to badziewie). Dlatego też postanowiłam, że ten post będzie w całości o mnie.
Nazywam się Agnieszka S. Całkiem jak w programie kryminalnym, ale ujawnienie nazwiska to pójście już o jeden krok za daleko. Urodziłam się trzydzieści wiosen temu w mieście Częstochowa i od momentu urodzenia pragnęłam stamtąd uciec. Udało się. Mieszkam we Wrocławiu, daleko od centrum, na uroczych przedmieściach. Mam męża Marcina i syna Adama. Uczę w zespole szkół, na który składa się gimnazjum i liceum profilowane. Bycie żoną i matką określa mój byt, ale bycie nauczycielką go dopełnia. Chyba nie nadaję się do innej pracy, chociaż na tą narzekam ile wlezie. To tyle, jeśli chodzi o formularz osobowy :).
Kocham Stinga. Jest dla mnie muzycznym geniuszem, jego głos towarzyszy mi w najważniejszych chwilach życia. Na jego koncercie byłam tylko raz i było to niezapomniane wrażenie. Poza tym słucham radiowej sieczki i od czasu do czasu wyławiam z niej coś miłego dla ucha, co natychmiast ląduje w mojej liście płyt do odsłuchania. Kiedyś byłam szaloną fanką Michaela Jacksona i wszyscy znajomi się ze mnie śmiali (wystarczy powiedzieć, że oni gustowali raczej w Kaziku) :). Nie wzruszało mnie to. Jacksona nadal lubię, a do Kazika dorosłam.
Oto moje motto życiowe: Do wszystkiego trzeba dorosnąć. Jednak z drugiej strony są rzeczy, do których nigdy nie dorosnę, bo mam kuku na muniu. Moją trzecią miłością (po mężu i synu) na przykład jest aktor Christian Slater. Mało kto wśród moich znajomych go zna, a ja za nim szaleję. Nadal mam nadzieję, że odpowie mi na meila, który wysmażyłam już jakiś czas temu (no co, pomarzyć nie wolno?). I właśnie takie małe dziwactwa sprawiają, że lubię siebie.
Bo ja naprawdę lubię siebie. Nie to, jak wyglądam, ale właśnie to, jaka jestem. Jestem nastolatką (ze wszystkimi wadami i zaletami, które charakteryzują ten okres życia człowieka). Zwariowana, nawiedzona, nieśmiała, zakompleksiona, optymistycznie patrząca na świat (nie zawsze, ale każdy ma swoje gorsze chwile). Nie zanadto wykształcona ani nadmiernie inteligentna, ale jakiś tam rozum mam. Wielu rzeczy nie rozumiem i chyba nigdy ich nie pojmę, a na wiele spraw mam nieco uproszczony punkt widzenia. Kocham mój słomiany zapał, bo to on daje mi kopa. Nie wszystko kończę, ale jak już trzeba to się spinam. Mam fioła na punkcie swoich włosów i paznokci, które przez naście lat obgryzałam (skórki nadal czasami cierpią). Wzruszam się, kiedy grają hymn, choć nie jestem zanadto przywiązana do tego chorego państwa. Uwielbiam słodycze i fast foody, gardzę zdrowym jedzeniem, które uważam za wstrętną sieczkę. Pewnie dlatego cały czas tkwię w rozmiarze 48.
Po zajściu w ciążę obiecałam sobie, że schudnę, żeby mój syn nie miał grubej mamy. Młody skończył rok, a ja porzuciłam swoją obietnicę. I właśnie teraz postanowiłam, że przyszedł czas na jej wypełnienie. Jestem tu, gdzie zawsze chciałam być. W takim momencie życia, że do szczęścia pozostaje mi jedynie osiągnięcie satysfakcjonującego statusu finansowego (a ponieważ uprawiam taki zawód, jaki uprawiam, porzuciłam nadzieje na jego osiągnięcie). Można więc powiedzieć, że mam wszystko. I właśnie dlatego czas chyba najwyższy zrobić to, czego boję się jak ognia i co spędza mi sen z oczu – schudnąć. Nie postanawiać, że schudnę, obiecywać sobie, że już od jutra, ale po prostu zacząć.
Trzymajcie za mnie kciuki…

12 komentarzy:

  1. Trzymam Siostra, trzymam :D :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Trzymamy, wspieramy i ciepło pozdrawiamy :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękuję bardzo wszystkim moim fanom :) Chciałabym, żeby zapanował pokój na świecie i żeby żadne dziecko nie było już nigdy głodne... No i chciałabym schudnąć :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Sting - mniam! Podzielam :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Mam dla Ciebie złą wiadomość, Kruszyzna, chyba już jesteśmy stare :) Moje dzieci w gimnazjum nie wiedzą w ogóle kto to jest Sting. A jak im puszczam piosenki (nawet te Police'ów) to jęczą tak, że mi się czkawką te lekcje odbijają.

    OdpowiedzUsuń
  6. a ja wiem, kto to jest christian slater;) w drugiej albo trzeciej klasie liceum tez sie w nim kochalam;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Oj, kochana, a ja już myślałam, że mam spaczony gust :) No tak, ale ja się w nim kocham cały czas... :) Takie małe, nieszkodliwe wariactwo.

    OdpowiedzUsuń
  8. trzymam kciuki Blogging :) ja w liceum podkochiwałam się w Kilmerze i ubóstwiałam King Crimson-nadal ubóstwiam, a o Kilmerze jakoś zapomniałam ;)kiedyś mój pięcioletni syn wówczas zapytał mnie, dlaczego nie noszę kolczyków jak inne mamy i nie maluję ust;) po tym tekście zebrałam się w sobie i poszłam do kosmetyczki przebić uszy, ale do szminki się nie przełamałam:)

    OdpowiedzUsuń
  9. Czego się nie robi dla facetów ;)
    Kilmer, Bacon, Downey Jr, Hanks i kilku innych było u mnie ex aequo na drugim miejscu. Miałam nawet scrapbook z artykułami prasowymi na ich temat i ich zdjęciami :)

    OdpowiedzUsuń
  10. No było tego troszkę siostrzyczko i cała niemalże filmografia na VHS pana Slatera a i Sting królował na kasetach audio. (zaznaczę że jeszcze wtedy CD były gdzieś na dalekim zachodzie może nawet w laboratoriach a DVD było w filamach sci - fi)

    OdpowiedzUsuń
  11. Te kasety VHS nadal mam :o Jakoś żal się z nimi rozstawać, chociaż nawet nie mam ich gdzie odtworzyć. No ale Slater tam jest :)
    Żeby nie było, kasety Stinga też ciągle mam.

    OdpowiedzUsuń
  12. wiem a jak chcesz te VHS obejrzeć przyjedź do chrzestnego on ma nadal VHS ;)

    OdpowiedzUsuń