poniedziałek, 19 marca 2012

Chory nauczyciel.


Kiedy nauczyciel jest chory, wcale nie korzysta z błogiego lenistwa. To znaczy, owszem, przez kilka pierwszych dni okupuje łóżko i zdycha (bo przecież nie można było iść na zwolnienie przy katarze, trzeba było czekać do zapalenia płuc), ale jak tylko lepiej się poczuje, zaczyna się nadrabianie. Uzupełnianie, wpisywanie, pisanie, sprawdzanie… Cała papierkowa machina rusza z kopyta. Bo przecież w innym przypadku wyrzuty sumienia chyba by nas zeżarły.
Znam tylko jednego nauczyciela, który nie ma tyłów, a to też tylko dlatego, że zamiast tyłów ma nerwicę, którą płaci za bycie ze wszystkim na bieżąco. Pozostała brać jest wiecznie spóźniona. Nie na lekcje, to niedopuszczalne, ale właśnie z papierkową robotą. Zadajemy prace domowe (podobno bezprawnie, ale to już inna kwestia), a potem trzeba to wszystko sprawdzać.
Odkąd dowiedziałam się, że na egzaminie gimnazjalnym będzie zadanie pisemne, zadaję uczniom prace domowe (na lekcji nie dajemy rady, nie ma szans). Jednak potem czeka mnie sprawdzanie. I to jest koszmar. Fakt, że jest to krótka forma (50-100 słów), ale to wcale nie poprawia sytuacji. Siedzę nad każdą pracą niemal pół godziny. Każdy przecinek, błąd w pisowni, błędy stylistyczne, czasami całe zdania trzeba przepisywać albo pisać od nowa, bo są tak kiepsko napisane, że jest to jedyny sposób na uświadomienie uczniowi, co źle zrobił.
Tak więc trzeba nadrobić. Tyle, ile się da, bo przecież nie wszystko. Aż tak dobrze to nie ma. I oczywiście są tu normalni nauczyciele, którzy pracę swoją zaczynają około środy (zakładając, że na zwolnieniu są od poniedziałku do piątku), a sa i tacy, którzy czekają sobie spokojnie do soboty czy niedzieli. Niech ktoś zgadnie, do której grupy należę? Oj, nie tak trudno się domyślić.
Na swoje usprawiedliwienie mam jedynie to, że przez pierwsze dni musiałam latać po lekarzach z dzieckiem, a potem nadrabiać prace domowe, bo dom zarastał brudem. Potem z kolei wybrałam się do Urzędu Skarbowego złożyć PITy, korzystając z przerwy w pracy. Jednak sobotnie nieróbstwo nie tak łatwo jest wytłumaczyć i mogę winić jedynie swojego dobrze karmionego lenia. Efekt jest taki, że na niedzielę wieczór zostało mi mnóstwo roboty. Nawet zrobiłam listę, żeby niczego nie zapomnieć :)

2 komentarze:

  1. Z perspektywy ucznia pamietam ze jak slyszelismy ze nauczyciel chory, to niemal swietowalismy i mielismy tylko nadzieje ze do naszych zajec sie nie poprawi ;) A nie dalo by rady tych prac zadawac np. tylko numerom parzystym, aa tydzien pozniej nieparzystym? Albo cos w tym stylu?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, ja też się cieszyłam, jak głupia. Teraz uczniowie też się cieszą, ale to normalna i zdrowa reakcja :)
      Pewnie by się dało, ale są klasy, z którymi tak strasznie dużo lekcji mi przepada, że pewnie pogubiłabym się po trzech tygodniach :)

      Usuń