niedziela, 20 maja 2012

Edukacja.


Długo zbierałam się z tym postem i długo nie mógł się w mojej głowie on ułożyć. Dlaczego? Bo to post określający moje pojęcie edukacji, poparty opiniami Ryszarda Legutko, a także kilku moich znajomych, którzy może profesorami nie są, ale myśleć logicznie potrafią. Do napisania tego posta skłonił mnie wywiad, który przeczytałam tylko i wyłącznie dzięki naszej wspaniałomyślnej pani dyrektor, która wyszukuje informacje z dziedziny szkolnej i zapodaje je w pokoju nauczycielskim. I tak w pewnym momencie, gdy nie miałam niczego innego do roboty, usiadłam i przeczytałam sobie ten wywiad. I oczywiście okazało się, że pan Legutko nie mówi niczego odkrywczego. Niczego, czego nie wiedziałby i nie mówił niemal każdy nauczyciel z każdej szkoły, tyle że on ma głos w gazecie, a my nie. Problem polega na tym, że jego też nie usłyszą i oleją, bo taka rola rządu.
Ale do rzeczy. Czytam słowa, które są niczym miód na moje serce:

(...) nie ma czegoś takiego jak umiejętność bez wiedzy. Żeby wytworzyć w sobie umiejętność, trzeba przebrnąć przez spory obszar wiedzy. Nie można nabrać umiejętności czytania i rozumienia tekstów literackich, jeżeli nie czyta się książek. Postulat ograniczenia się do samych umiejętności jest postulatem niemądrym. Dziś, żeby zdać maturę, nie trzeba wcale znać literatury polskiej, historii, a nawet posiadać orientacji w – przepraszam za wyrażenie – polskim kodzie kulturowym.

Jak się to ma do języka angielskiego? Ano nie za bardzo możemy uznać wypowiedź za „komunikatywną”, jeśli uczeń nie zna podstawowych zasad gramatyki i operuje bezokolicznikami. Tymczasem według mojej pani dyrektor (i, jestem przekonana, wielu innych osób również) przywiązuję za dużą wagę do gramatyki zamiast do „komunikatywności” wypowiedzi. Ponadto jakim cudem uczeń ma umieć cokolwiek, jeśli nawet tych słówek nieszczęsnych się nie nauczy? Żeby używać języka jako całości, trzeba znać słówka, umieć ich poprawnie użyć w zdaniu i umieć ułożyć to zdanie poprawnie, co gwarantuje znajomość i umiejętność używania gramatyki.
Dygresja: moja nauczycielka od francuskiego w liceum uważała, że kartkówki ze słówek są śmieszne i zupełnie niepotrzebne, bo na pamięć to każdy idiota potrafi się nauczyć. Takie kartkówki sprawiają jedynie, że można podciągnąć sobie ocenę zwykłą pamięciówką. Dlatego też dawała nam zawsze zdania do tłumaczenia na kartkówkach, bo dopiero ułożenie zdania oznaczało prawdziwe sprawdzenie umiejętności. Ogólnie rzecz biorąc się z nią zgadzam, ale z czasem odtajałam nieco i stwierdziłam, że niech chociaż sobie tymi słówkami oceny poprawią. Nie zadziałało, nie uczą się nadal.
Druga strona tego medalu to właśnie wiedza i odnoszący się do tego system oceniania. W naszej szkole obowiązuje zasada 30% na zaliczenie. Co znajduję, czytając Wewnątrzszkolny System Oceniania? Taki zapis, który mówi, że uczeń „z pomocą nauczyciela jest w stanie rozwiązywać zadania o niewielkim stopniu trudności”. Czyli jak uczeń wyjdzie ze szkoły i nie będzie przy nim nauczyciela, to już nie musi umieć rozwiązywać tych samych zadań. A zaznaczę, że chodzi o zadania o niewielkim stopniu trudności. Jak potem ten sam uczeń ma sobie poradzić w życiu, bez nauczyciela u boku, tego nie wiem.
Kolejny cytat dotyczy wychowania:

„Wychowania w szkole już nie ma, i to nie ma go nawet w wersji śladowej odnoszącej się do prostych odruchów „proszę” czy „dziękuję”. Nauczyciele są coraz bardziej zastraszeni – przez uczniów, przez rodziców, przez regulacje prawne. Zwykle w sporach między uczniem a nauczycielem przegrywa ten ostatni. Są prawa ucznia, rzecznicy do wszystkiego się wtrącający, a nauczyciel zostaje sam. Dyrektor nie stanie po jego stronie, koledzy nauczyciele prywatnie pewnie będą go pocieszać, ale publicznie nie będą się z nim solidaryzować, dziennikarze też w większości nie poprą, więc co ma robić? Można odnieść wrażenie, ze ogromna część Polaków zgłupiała, uważając, że najlepsze wychowanie to brak wychowania.”

Tym razem jednak nie do końca się zgadzam. Wychowanie na poziomie najwcześniejszym się jeszcze odbywa. Dzieci uczą się kultury w przedszkolu czy nauczaniu początkowym. Potem i tak jest już za późno, bo czego mogę oczekiwać (poza drwiącym spojrzeniem i powiedzeniem „spierdalaj”) od ucznia gimnazjum, którego może i w szkole próbowali nauczyć, ale on potem wracał do swojego domu, gdzie są takie a nie inne warunki? I kolejna rzecz: jeśli dyrektor jest dobry, stanie jednak po stronie nauczyciela. Oczywiście istnieje wiele malutkich szpileczek, bo niby stanie po stronie nauczyciela, ale potem na dywaniku ten sam nauczyciel usłyszy, że „może Pani nie powinna się tak zachować/zareagować/unieść, etc?” Ale jednak jakieś tam wsparcie ma. 
Nie jest natomiast wsparciem rzekome uznanie nauczyciela za funkcjonariusza państwowego. Niby w teorii miało pomóc, teraz generuje niesmaczne żarty, jak to nauczyciele nie potrafią poradzić sobie ze zwykłym dzieciaczkiem. Także nauczyciele bardzo rzadko sięgają po ten sposób radzenia sobie z „trudną, niesforną” młodzieżą. Inna sprawa, że nawet zwrócenie się do sądu nie da niczego, czego taki uczeń by już nie znał. Przecież do poprawczaka go nie dadzą, a kuratora to ma już od dawna. Oczywiście zdarzają się sytuacje, kiedy jednak trafi on do poprawczaka, ale to są jednostkowe przypadki. Te przybytki i tak są już przepełnione i nie ma miejsca na dzieciaki, które zastraszają nauczycieli i stanowią potencjalne zagrożenie (głównie dlatego, że poza słowami niczego innego nie zrobili). Dramat zaczyna się dopiero, kiedy stanie się coś naprawdę tragicznego i wtedy właśnie słyszymy „dlaczego nikt wcześniej nie zareagował?” A może reagował, tylko go nie słuchano...
Co do dziennikarzy – w tym upatruję największej odpowiedzialności. Oczywiście nie twierdzę, że gdyby nie dziennikarze, to wszystkie dzieci by były grzeczne i kochane, a nauczyciele poważani. Jednak manipulacja informacjami w przypadku dziennikarzy jest zadziwiająca. Mówią i piszą to, co akurat jest im na rękę, co ładnie wygląda w druku czy na ekranie, a nie stan faktyczny. Jeśli nauczyciele skarżą się na jakiegoś ucznia, to najpewniej się na niego uwzięli, a on biedny ma ADHD i próbuje sobie z tym poradzić. Szkoła jest tu na przegranej pozycji, bo dziennikarze ustawią się murem za płaczącą matką i biednie wyglądającym dzieckiem, które może nawet kilka łez uroni przed kamerą. A potem ten sam uczeń trafia do gimnazjum i matka stwierdza, że może lepiej, żeby on jednak trafił do ośrodka, to w domu spokój już będzie, bo ona nie ma już siły. Przykład z życia wzięty, z własnego podwórka.
Jednak największej odpowiedzialności upatruję tutaj w rodzicach. To oni są odpowiedzialni za wychowanie swojego dziecka od najmłodszych lat. Mój syn ma 2,5 roku i już dziś ma swoje obowiązki (sprząta swoje zabawki zarówno w domu, jak i w przedszkolu – odkłada na miejsce po zabawie), mówi „przepraszam, proszę i dziękuję” i wymagana jest od niego elementarna kultura, czyli wszelkie „dzień dobry, do widzenia” i brak awantur. Wie, że wszystko jest do załatwienia bez awantury, a żadne histerie nie pomogą mu dostać to, czego akurat chce. Oczywiście to wszystko jeszcze raczkuje, ale wymagane jest od niego konsekwentnie codziennie. Tymczasem mam do czynienia z dziećmi, które nie mówią nawet „dzień dobry”, a co dopiero wymagać od nich kultury wyższej. One zajmują się awanturowaniem się w każdej sytuacji, wymuszaniem, mają wciąż nowe roszczenia, jakbym była na ich rozkazy. I tutaj znowu cytat:

Rodzice w ogromnej większości uważają, że obowiązek wychowawczy przejmuje szkoła i że oni w związku z tym chcą mieć święty spokój. A święty spokój oznacza, że nie chcą być nękani, nie chcą słyszeć, że jest jakiś problem, że coś trzeba zrobić. Zrzucają odpowiedzialność na szkołę, lecz nie przyjmują do wiadomości skutków, jakie z tego przeniesienia odpowiedzialności wynikają. Nauczyciele mają wychowywać, ale jednocześnie maja się naszych dzieci nie czepiać. Tak się nie da, a podobna postawa rodziców dowodzi niestety zdziecinnienia.

No i nadchodzi pytanie, czy da się coś z tym zrobić? Czy jest jeszcze nadzieja na poprawę sytuacji w polskiej szkole? Profesor Legutko ma jeszcze szczątki nadziei. Ja nie. Za dużo zniszczyliśmy, za wygodnie jest w polskiej szkole, żeby ktokolwiek teraz pozwolił na „pogorszenie” sytuacji uczniów. Trzeba by wrócić do modelu 8+4, który dawał lepsze warunki, jeśli chodzi o wychowywanie (lepsza integracja przez dłuższy czas przebywania ze sobą), trzeba by przywrócić szkoły zawodowe, które miały na celu wypuszczać ludzi przyuczonych do zawodu, bo przecież nie każdy, do jasnej cholery, musi mieć maturę. Trzeba by podnieść z powrotem poziom nauczania na tak wielu poziomach - zarówno w szkołach podstawowych, gdzie teraz nie można zostawić dziecka w klasach I-III, jeśli zgody na to nie wyrażą rodzice (czyli dziecko może nie umieć czytać ani pisać, a i tak trafi do klasy IV, jako analfabeta), jak i w każdym kolejnym etapie, tak by uczniowie mieli świadomość, że tylko nauka pozwoli im przejść do kolejnej klasy (czyli podniesienie progu do przynajmniej 40% na ocenę dopuszczającą). Trzeba by zrobić jeszcze wiele, wiele rzeczy, do których opisania potrzebna by mi była książka. 
A chwilowo tkwimy w tym bagnie po samą szyję i próbujemy się nie udusić.

P.S. W poście korzystałam z wywiadu, który ukazał się w gazecie "Uważam rze". Data publikacji: niedziela, 12 luty 2012 autor: Marzena Nykiel

2 komentarze:

  1. Oj, święte słowa. Zgadzam się w 100%.
    Czytam twój blog od dłuższego czasu. Sama też pracuję w gimnazjum i też uczę angielskiego. Mogę podpisać się pod Twoimi wszystkimi komentarzami na temat szkolnej codzienności.
    I coraz bardziej zadziwia mnie fakt, że nauczyciele widzą każdy bezsens, każdą głupotę wymyślaną przez nasze mninisterstwo, że życie drastycznie rozmija się z biurokratycznym bełkotem i tym, czego się od nas wymaga,a do "góry" nasz głos jakoś nie dociera... Smutne.

    Ewa

    Ewa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. On nie dociera, bo oni nie chcą słuchać. Uważają nauczycieli (tak samo jak duża część społeczeństwa) za nierobów i wiecznie niezadowolonych ze swoich pensji leserów, którzy mają więcej wolnego niż pracują. W sumie nawet nie wiem czemu, skoro w sejmie większość posłów to nauczyciele... A może my jesteśmy taką słabą grupą? Słabą w dążeniu do spełnienia naszych żądań, słabą w pomaganiu sobie nawzajem... Nie wiem.

      Usuń