Jakiś czas temu do gimnazjów wszedł projekt edukacyjny. Obowiązkowy. Co
to niby ma być?
Projekt
edukacyjny jest to metoda nauczania, która kształtuje wiele umiejętności oraz
integruje wiedzę z różnych przedmiotów. Istotą projektu jest samodzielna praca
uczniów służąca realizacji określonego zadania. Projekt edukacyjny jest metodą
efektywną i skuteczną bowiem rozwija wśród uczniów samodzielność, umiejętność
współdziałania w grupie rówieśniczej, pobudza rozwój poznawczy i emocjonalny,
rozwija zainteresowania, uzdolnienia i twórcze myślenie, a przede wszystkim
umożliwia prezentację wyników własnej pracy. (opracowane przez panią Izabelę Górniak,
oczywiście znalezione w sieci)
Tra ta ta
ta. Wszystko można napisać, papier wszystko przyjmie. Ministerstwo jak zwykle
wymyśliło sobie coś, co nijak nie przystaje do naszej rzeczywistości tylko
dlatego, że jakieś tam badania nie wyszły im tak, jak by chcieli. Dodatkowo nie
przygotowano nauczycieli do tego pomysłu w żaden sposób. Wszyscy (uczniowie
też, żeby nie było) zostaliśmy rzuceni na głęboką wodę, że niby tak łatwiej
nauczyć się pływać.
Wymaga się
od ucznia samodzielnej pracy, umiejętności pracy w grupie, przedstawiania
wyników. Tylko szkoda, że przez tyle lat nikt ich tego nie uczył. I nagle, tak
z marszu, mają wejść do gimnazjum i poradzić sobie z jakimś tam projektem.
Doprawdy, szalone założenie. Oczywiście że zdolne i samodzielne dzieci jakoś
sobie z tym poradzą, nie wątpię. Ale świat nie składa się ze zdolnych i samodzielnych,
a reszta nie wie, o co chodzi.
Jak zwykle
wszystko zostało zaczęte od tyłka strony. Najpierw reforma, zmiana, a potem
niech sobie naród radzi. Przecież mamy doprawdy wielce zdolny naród. Tymczasem
co chwila wychodzi jakiś gniot, z którym potem musimy sobie radzić i który
przeklinamy, robiąc coś na pół gwizdka. Bo inaczej się nie da, bo nie da się
dzieciaków nauczyć w tak krótkim czasie wszystkiego, co zostało przemilczane
przez tyle lat. Efekty są opłakane.
Dzieciaki
nie widzą sensu, nie są zainteresowane pracą, nie wiedzą, do czego ona ma
prowadzić. Wiadomo tylko, że jest obowiązkowa, czyli z założenia zła, bo znowu
ci głupi nauczyciele coś od nich chcą. Prawdę mówiąc, poza tym, co przeczytałam
(a jest to doprawdy jakiś bełkot wtłoczony w piękne słowa), ja też nie
rozumiem, czego się od nas oczekuje. I mam tu na myśli – od nas, nauczycieli.
Rzekomo
mamy uczniów naprowadzać, być dla nich
mistrzami, którzy pokażą im właściwą drogę, a oni już sobie nią podążą. Sami.
Tylko ciekawa jestem, jakim cudem, skoro przez tyle lat uczeni byli zależności
od nauczyciela. Przecież oni nawet nie uczą się w domu sami, nie odrabiają
zadań domowych (oczywiście nie wszyscy, ale po raz kolejny nie mówię tu o
dzieciach zdolnych, a tych sprawiających problemy), a co dopiero zabrać się do
takiej dodatkowej pracy, która jest nie wiadomo po co!
Efekt?
Albo nauczyciel robi coś za tych uczniów, albo cała prezentacja (która z
założenia jest pracą grupową) pada, bo ktoś tam czegoś tam nie przygotował i
reszta uczniów jest pokrzywdzona. Oczywiście założenie jest takie, że
nauczyciel tylko pomaga, a nie robi coś za uczniów, więc jednak prezentacja
pada. Ci, którzy coś zrobili, czują się zawiedzeni, nauczyciel obwiniany jest
za brak efektu (bo przecież on miał to wszystko ogarnąć i nikogo nie obchodzi,
że niektórych nie da się zmusić do pracy) i wszystko się pier… psuje.
I po raz kolejny jest mi smutno i źle, bo odpowiadając na pytanie, zadane w tytule (na które teoretycznie powinnam znać odpowiedź, jako nauczyciel), muszę powiedzieć "nie wiem".