czwartek, 26 marca 2015

Realizacja podstawy programowej.


Do polskiej szkoły weszło coś, co nazywa się podstawa programowa. Nie powiem, założenia są słuszne i piękne, przeczytałam i zgadzam się w 100%. No ale jak można coś schrzanić to trzeba to zrobić.
Jak według mnie powinno być:
Bierzemy założenia podstawy, realizujemy ją sobie we własnym tempie i we własnych możliwościach (a technicznie to w tempie i możliwościach naszych dzieci). Mogę zrobić więcej, mogę zrobić mniej, byle bym zmieściła się w minimum. Jeśli klasa trudna, to robię miliony ćwiczeń i przechodzę z nimi tylko przez podstawę. Jeśli klasa zdolna, to przelatuję podstawę i poszerzam wiadomości według chęci i potrzeb.
Jak jest:
Minimum programowe trzeba przerobić i nie ma tu dyskusji. Ale na "przerobienie" nie składają się treści, a ilość godzin. Czyli jeśli mam wyrobić 220 godzin przez  trzy lata (tyle mniej więcej wychodzi, ale to też zależy jak się podzieli godziny pomiędzy języki) to tyle ma być. Ni mniej, ni więcej. Czyli jeśli mam klasę lotną i materiał przerobię w 150 godzin to nie ważne, podstawę mam niewyrobioną (i to jest ważne, bo nie mówimy tu o poszerzaniu, ale o podstawie, czyli o tym minimum). Jeśli zaś potrzebuję na wyrobienie minimum 300 godzin, to też ich nie dostanę, bo 220 ma mi wystarczyć. 
I teraz nauczyciele i dyrektorzy szaleją, bo jakiś przedmiot ma za mało godzin i trzeba na gwałt organizować uzupełnienia (które czasami w ogóle nie są potrzebne w kontekście materiału). Z kolei na przykład godzina wychowawcza (która na trzy lata ma przewidziane 90 godzin) z reguły już w drugiej klasie ma około 120 (wszelkie wyjścia, klasowe wigilie i inne imprezy się w to wlicza). Ale nie można "wymienić" jakiegoś przedmiotu na inny, więc wychowawcza ma sporą nadprodukcję, podczas gdy angielski leży i kwiczy. 
Tak to właśnie realizuje się w polskiej szkole.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz