środa, 15 lutego 2017

Każdy kij ma dwa końce.

Wiele już zostało powiedziane na temat reformy edukacji, to pomyślałam, że dorzucę swoje trzy grosze. Dziś nie napiszę o podstawach programowych czy siatce godzin, bo i tak większość ludzi nie wie, o co chodzi. Dziś napiszę o tych strasznych problemach, których nie było (taaaaa......), a teraz są, a jak wróci ośmioklasowa podstawówka to znowu ich nie będzie...
Wyobraźmy sobie... Żyrafa (mało prawdopodobne imię, choć podobno ktoś kiedyś, gdzieś tak swoje dziecko nazwał). Żyraf jest strasznie gnębiony, dokuczają mu w podstawówce na potęgę. Powód nie ważny, zawsze się jakiś znajdzie, grunt, że już nie ma siły, bardzo chce tą szkołę skończyć. Nie wyobraża sobie nawet, że ten koszmar mógłby potrwać dwa lata więcej. Trafia do gimnazjum. Nowa grupa, nowa sytuacja, nagle okazuje się, że ten Żyraf nie jest taki zły. Odżywa w nowym środowisku, lubi swoją nową szkołę (tak, tak, gimnazjum też można lubić). 
A teraz popatrzmy na Petronellę. Wzorowa uczennica, do tego miła i uczynna, uwielbiana przez nauczycieli i rówieśników. Cud, miód i orzeszki. No ale w końcu szkołę kończy i trafia do gimnazjum. A tam okazuje się, że Petronella sympatii nie zdobywa (nie ważne dlaczego, może ma krzywy uśmiech, powód się zawsze znajdzie) i czekają ją trzy lata koszmaru i gnębienia. Petronella tęskni i wylewa łzy za podstawówką, chciałaby tam zostać do końca swojej edukacji. No ale może w liceum będzie lepiej, jakoś te trzy lata przetrzyma...
Co miały pokazać te dwie równie durne historyjki? Ano to, że nie ma jednego dobrego wyjścia i jednej właściwej drogi. Ani wydłużona szkoła podstawowa ani pozostawienie gimnazjum absolutnie niczego nie gwarantują. Jednym jest lepiej tak, innym siak, a najcudowniej działają wspomnienia. One, jak nauczyłam się dawno temu, są strasznie wybiórcze. 
Jestem absolutnie pewna, że ani w podstawówce, ani w liceum nie byłam gnębiona aż tak, jak mi się to wtedy wydawało i jak mocno siedzi mi to we wspomnieniach. Pewnie gdyby zapytać o to moich rówieśników z klasy, dość mocno zdziwiliby się, że te czasy wspominam aż tak źle. Ale tak było. W życiu nie chciałabym (jak większość ludzi w pewnym wieku) powrócić do młodszych lat, bo wspominam je jako totalną porażkę. 
A przede wszystkim żadne wspomnienia nie przywrócą "tamtych" podstawówek, bo i ludzie inni, i system się zmienił. To, że ktoś dobrze wspomina swoje szkolne lata, a "teraz to tylko patologia w tych gimnazjach" nie przykryją tego, że ani podstawówki nie są doskonałe, ani gimnazja takie złe.
Chodzi o to, że powrót do ośmioklasowej podstawówki niczego nie zmieni, jeśli chodzi o dzieciaki. NICZEGO. To dość śmiała teza, bo niektórzy naprawdę są zadowoleni z przejścia do innej szkoły, ale zawsze też znajdą się tacy, co to w podstawówce chcieliby pozostać. Także pozostaję przy swoim: ta zmiana pod tym względem nie osiągnie niczego. Ani te "łobuzy" nie staną się grzeczniejsze, ani te "dobre" dzieci nic tu nie zyskają. Jedni się zmienią, inni nie i tyle.
Za to zmiana przeprowadzana tak, jak to się dzieje, zrobi wiele złego pod względem nauczania. Pleciona na szybko i byle jak podstawa programowa, pisana na kolanie ustawa, piękne hasła, których nie da się zrealizować (najbardziej podoba mi się to o "dążeniu do jednozmianowości w szkołach"), podręczniki robione na chybcika - to wszystko sprawi, że będziemy ten bałagan sprzątać przez co najmniej kilka, jeśli nie kilkanaście lat. Bo to się da naprawić, tak jak wszystko inne (bałagan po tworzeniu gimnazjów też w końcu udało się naprawić). Nauczyciele ze wszystkim sobie poradzą, bo jaki mają wybór. Kosztem własnym, kosztem uczniów, ale na to nikt nie patrzy. Tylko że to jest temat na inny post...
I tylko dzieciaków żal.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz