wtorek, 26 czerwca 2018

Przemian ciąg dalszy.

Zaraz po tym, jak zaczęłam zadawać sobie pytanie: po co?, przyszło pytanie: jak? Nic nie poradzę na to, że lekcja trwa 45 minut, bo tak urządzona jest szkoła, w której uczę. Nic nie poradzę na to, że muszę stawiać oceny, choć to też nieco zmodyfikuję w nadchodzącym roku szkolnym (pomysł się klaruje, jeszcze nie mam gotowca). Mogę jednak coś zrobić z innymi elementami lekcji. Na sam początek przyszedł pomysł, żeby zmodyfikować siedzenie. Czy jest przymus siedzenia w ławce, na niewygodnym krześle (o tak, zdarza mi się siedzieć na radach pedagogicznych)? Nie ma. Wiele wielkich firm gwarantuje swoim pracownikom przeróżne możliwości siedzenia, od ergonomicznych krzeseł począwszy, na specjalnych piłkach skończywszy. Jako że na zapewnienie super komfortu uczniom kasy nie mam, postanowiłam zacząć małymi kroczkami. Mogą siedzieć jak chcą, gdzie chcą, korzystać z rzeczy szkolnych i przyniesionych przez siebie. Chce na kocyku czy podusi - proszę bardzo. Chce na krześle w ławce - nie ma sprawy. Chce na podłodze czy na ławce - służę. I to jest niewiarygodne, ale ich praca na lekcji naprawdę się zwiększyła. Te osoby, które do tej pory rysowały sobie coś w zeszycie zaczęły się włączać w lekcje. Być może wpływ na to miała kolejna zmiana...
Precz z podręcznikiem. Książki szkolne od kilku lat stawały się coraz gorsze. Reforma wprowadzająca darmowe podręczniki wymusiła na wydawnictwach tworzenie wszystkiego od nowa za mniejsze pieniądze. Efekty były łatwe do przewidzenia. Podręczniki już od jakiegoś czasu dobre nie były - owszem, kolorowe, nawiązujące do rzekomego "prawdziwego" życia nastolatków, ale nie były dobre. Po reformie stały się po prostu bardzo słabe, nudne. Dlatego też stwierdziłam, że zrezygnuję z podręcznika. Oczywiście nie spaliłam od razu rytualnie wszystkich podręczników, są poniekąd wskazówką, drogowskazem, ale na pewno nie realizuję wszystkich ich treści po kolei. Weźmy przykład z jednych z moich ostatnich zajęć (bo zmiany nie dokonały się na początku roku szkolnego, musiałam do nich dojrzeć) - temat: fashion. I cóż tu o modzie - po raz kolejny gadać o spódniczkach i bawełnach? Okazuje się, że to już było, a uczniowie to wiedzą (zorientowanie się w tym, ile uczniowie wiedzą to podstawa). Co więc może być nieograne, ciekawe i nowe? A może moda w dwudziestym wieku i jej historyczne inspiracje? Okazuje się, że nikt im nie opowiadał o pin-up girls, Great Depression, prohibicji czy dzieciach kwiatach. Przy okazji wchodzi nam kulturoznawstwo. Szukanie połączeń, poznawanie nowych słówek, sprawdzanie - to wszystko złożyło się na kilka wspaniałych lekcji. I przy okazji sama nauczyłam się kilku nowych słów, co nigdy nie było moją mocną stroną. I okazało się też, że przyszło mi to z nigdy dotąd nie znaną mi łatwością. Słówka się pojawiły i już je zapamiętałam. Fantastyczne!
I tu dochodzę do tego, co przyszło mi chyba w pewnym sensie najtrudniej - otóż pomimo że przygotowuję się do zajęć, a te przygotowania trwają chyba nawet dłużej niż wcześniej, bo muszę dać coś z siebie, a nie tylko z podręcznika, to mimo wszystko uczymy się razem. To nie tak, że ja tu jestem wszechwiedzącym mistrzem, a oni słuchającym mnie tłumem (no dobra, nigdy aż tak nie było), ale wszyscy jesteśmy uczniami. Ja wprawdzie wiem więcej od nich, więc coś im podpowiem, coś podam na tacy, ale są rzeczy, których nie wiem i pytania, na które nie znam odpowiedzi, więc znajdźmy je razem. Doprawdy, nie wiedziałam, że można mieć z lekcji tyle zabawy :)
A w następnym poście napiszę, dlaczego taka zmiana jest możliwa i że nie zawsze jest tak różowo...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz