środa, 27 czerwca 2018

Z kim pracuję.

Zmiany opisane w poprzednim poście - choć docelowo chcę je wprowadzić we wszystkich klasach - możliwe są w tej chwili właściwie u nielicznych dzieciaków. A konkretnie - w klasie dwujęzycznej. Dlaczego tylko tam? Bo oni mają pięć, a nie - standardowo - trzy godziny tygodniowo. Jest ich wprawdzie dość sporo jak na grupę dwujęzyczną, bo aż 19, ale przy pięciu godzinach jestem w stanie to znieść. I oni są moimi królikami doświadczalnymi (jako że po angielsku królik doświadczalny to guinea pig, nazywam ich moimi małymi świnkami). Do nich skierowałam swoją wielką przemianę, a stało się tak głównie dlatego, że strasznie ich te lekcje z podręcznikiem nudziły. Wiedziały właściwie wszystko, co było przewidziane materiałem w książce i lekcje nie były dla nich ciekawe. Długo biłam się z myślami, co z tym fantem zrobić i zanim mi się udało, zaliczyłam kilka mniej lub bardziej efektywnych zajęć. 
Dopiero całkowita zmiana podejścia, która kiełkowała we mnie od dawna, przyniosła oczekiwane efekty. Powoli, małymi kroczkami staramy się teraz "dotrzeć" i określić, w którym momencie już się uczymy, a w którym już się nudzimy. Wiem doskonale, że ta sama zmiana w innych klasach będzie o wiele trudniejsza. Wiem też, że nie zawsze i nie wszędzie będzie ona w ogóle możliwa. Weźmy na przykład WOS. Mając w klasie 30 osób (to zdecydowana wada nowej szkoły - zapchane pod sufit klasy) nie jestem w stanie dać im wyboru siedzenia na kocyku czy podusi. Mając jedną lekcję w tygodniu nie jestem w stanie pozwolić im się wszystkim wypowiedzieć. Strasznie mnie to boli i tu nadal poszukuję sposobu poradzenia sobie z tym problemem. Dlatego bardzo proszę wziąć poprawkę na warunki, w których przyszło mi pracować i wprowadzać zmiany, a ja postaram się wymyślić coś i na pozostałe warunki. Powolutku...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz