sobota, 18 lipca 2009

Dzień z życia...

No tak, to nie jest taki zwykły dzień, bo przyjeżdża do mnie mój kuzyn. Zaczęłam dzień od zakupów oczywiście, co znacznie uszczupliło mój i tak nadwyrężony budżet. Jak wróciłam do domu, już czekał na mnie odkurzacz i ściera do podłogi. Ochoczo odkurzyłam, zmyłam podłogi i zabrałam się do przygotowywania obiadu. Ziemniaków jak dla pułku wojska, bo w sumie brat cioteczny wielki chłop i pojeść musi. Kotlety; okazuje się, że mam tylko jedno jajko na panierkę, na cztery kotlety. Jakimś cudem wystarczyło. 
Potem mąż ze zbolałą miną (bo wie, jak tego nienawidzę) sugeruje, że powinnam umyć telewizor. Ma rację. Pieprzona plazma za nic nie chce się wyczyścić. Przeklinam i obiecuję sobie, że nigdy więcej nie wezmę się za mycie tego ustrojstwa. Wszędzie smugi, które nawet po dziesięciominutowym przecieraniu nie chcą ustąpić. 
Jak ja uwielbiam porządki! Jedno szczęście w tym wszystkim-robię zbolałą minkę, bo przecież jestem w ciąży, nie wolno mi się przemęczać, nie mogłam wyszorować okien i kaloryferów, ale na pewno bym to zrobiła ;) 
No cóż, przyjeżdżajcie, kuzynostwo, chyba jestem gotowa...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz