Niektóre zmiany są dobre, niektóre nie. Jakoś tak szczęście miałam w życiu, że zdarzały mi się raczej te dobre. A nawet jak na pierwszy rzut oka było źle, to potem okazywało się, że jednak na dobre wyszło. No i dzisiaj napiszę właśnie o tych dobrych, bo jedna z takim dobrych zmian właśnie niedaleko mnie leży i jeszcze nie domaga się jedzenia :)
Pierwsza wielka zmiana w moim życiu to była przeprowadzka do Wrocławia na studia. Nigdy tego nie żałowałam. Nienawidziłam swojego miasta i w ogóle mi go nie brakuje. Za to Wrocław kocham niezmiennie już od dziesięciu lat. To moje miasto. Miasto, które kocham z całego serca i które nie przestaje mnie zadziwiać. Za każdym razem, kiedy idę przez Rynek, zachwycam się nim tak samo, jak to było po raz pierwszy. Za każdym razem od nowa odkrywam ZOO, budynek uniwersytetu, Ostrów Tumski, nawet okolice dworca głównego, jakkolwiek obleśne by nie były. Choćby zima. Nienawidzę tej pory roku, a jednak kiedy tylko jestem na Rynku i widzę te wszystkie dekoracje i światełka to łza mi się w oku kręci. Że można tak cudnie, że wszystkie brudy znikają, że wszystko tak ładnie się świeci. Niewiele było takich miast w moim życiu.
Drugą zmianą było poznanie mojego męża. Było to w czasach, gdy znajomości internetowe były rzadkością, a już internetowe miłości były ogóln atrakcją. Poznaliśmy się na czacie i jakoś tak poszło. Spotkaliśmy się w końcu, zamieszkaliśmy razem, wzięliśmy ślub i żyjemy sobie w całkowitej harmonii. Nie jesteśmy od siebie uzaleznieni, ale też nie lubimy się rozstawać. Przez ostatnie niemal dziewięc lat nie byliśmy osobno dłużej niż kilka dni. Ostatnio jednak zdarzyło nam się dwutygodniowe rozstanie. Niezaplanowane, niechciane, koszmarne. Wtedy właśnie zdałam sobie sprawę, jak bardzo wielką domatorką jestem, jak bardzo brakuje mi mojego męża, jak tęsknię za wszystkim co znane, domowe, kochane. Tęsknota to ogromna siła.
I w końcu ostatnia zmiana… Zdarzył nam się syn. Syn, który według USG miał być córeczką :). Jest jednak Adam i dobrze nam z tym. Teraz cały świat kręci się wokół niego. To on wyznacza rytm dnia, on narzuca plany, on dyktuje warunki. Jest kolejnym mężczyzną mojego życia, a nie da się ukryć, że mój dom został zdominowany przez mężczyzn. Jest mój mąż, kocur, a teraz doszedł syn. No cóż, taki już mój los.
Wraz ze zmianą rodzinną zmieni się też blog. Jakżeby inaczej, skoro sprawy szkolne są już nieco daleko ode mnie. Są już nieważne, bo mnie tam nie ma i nie mam zamiaru zadręczać się problemami, które mnie chwilowo nie dotyczą. Zacznę za to pisać o wszystkim, co ma związek z dziećmi. Mam nadzieję, że nie będzie nudno i monotematycznie, ale nawet jeśli będzie… To MÓJ blog :).
Wspaniale optymistyczna notka, super napisana, doskonale nastraja.
OdpowiedzUsuńRispekt, że tak powiem.
Blogging, ja też zamieszkałam we Wrocławiu, odkąd zaczęłam studia-całkiem sympatycznie tu jest, aczkolwiek męczy mnie na dłuższą metę szybkie tempo (teraz mniej, bo jestem na urlopie wychowawczym) i hałas.No, ale coś za coś:)
OdpowiedzUsuńSympatyczna notka-mąż pewnie był zachwycony czytając ją :)
Hałas mi nie przeszkadza, bo mieszkam nieco na obrzeżach (Leśnica), także w razie czego z centrum uciekam tu.
OdpowiedzUsuńA mąż... Chyba nie czytał :)