Pokazywanie postów oznaczonych etykietą recenzja. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą recenzja. Pokaż wszystkie posty

piątek, 25 lutego 2011

Recenzja dokończona #3.

Poświęciłam się. Dokończyłam oglądanie „Turysty”. Proszę o oklaski. Dziękuję.
Nic się nie zmieniło. Drętwo, sztucznie, śmiesznie, anorektycznie, beznadziejnie. Jolie przechodzi ludzkie pojęcie, bo jest od niego chudsza. Depp wygląda jak zagubiony szczeniaczek, który swoim wzrokiem błaga o zabranie go do domu. Agent, który zajmuje się łapaniem oszustów finansowych zachowuje się jak dwulatek, któremu zabrali zabawkę. Jedyny aktor, który zagrał przekonująco to Timothy Dalton, który wprawdzie pojawia się chyba w około 3 minutach filmu, ale jest jego miłą odskocznią. To jednak stanowczo za mało. Cóż mogę dodać?
Pozostaje spuścić zasłonę milczenia.

poniedziałek, 21 lutego 2011

Recenzja niedokończona #3.


„Anthony Zimmer”. Czy ktoś słyszał o takim filmie? Ja też nie. Zdarzyło mi się obejrzeć go przez przypadek, bo mój mąż lubi Sophie Marceau. I co? Warto. Niby zwykły film kryminalny, taki trochę thriller, trochę romans, ale bardzo dobrze zrobiony. Gra aktorska doskonała, wartka akcja, naprawdę świetny film na jesienne i zimowe wieczory (oczywiście treści nie zdradzę). Pozwolę sobie jeszcze dodać, że gra w  nim również Daniel Olbrychski (a jakże, Rosjanina).
Wczoraj zasiedliśmy z mężem do filmu „Turysta”. Nie przejmowałam się słabymi opiniami na jego temat, bo zwykle jest tak, że film wyszydzany przez krytyków bardzo mi się podoba, a ten wychwalany powoduje u mnie spazmy nienawiści. No cóż, wszystkiego powinno się spróbować na własnej skórze. Nawet jeśli ta próba kończy się… zaśnięciem.
Po pierwsze, czułam się, jakbym oglądał drugi raz ten sam film. Scena w scenę, minuta w minutę, czułam, że już to widziałam, tyle że w 1000000000000000000 razy lepszej wersji. Do momentu, kiedy zasnęłam (stąd recenzja niedokończona) znałam fabułę tego filmidełka na wylot. To było o tyle nie do zniesienia, że gra aktorska w obu wersjach drastycznie się różniła (na niekorzyść wersji amerykańskiej, jakby ktoś miał wątpliwości).
Po drugie właśnie aktorzy. Depp albo nie potrafi, albo nie chce grać już „normalnych” ludzi. Willy Wonka, Edward Nożycoręki czy Jack Sparrow to role dla niego. W roli Franka wypada drętwo, sztucznie, porażająco beznadziejnie i okazuje się całkowitym beztalenciem. Angelina Jolie dzielnie dotrzymuje mu kroku. O ile polubiłam tą aktorkę za role w „Oszukanej” czy „Pan i Pani Smith”, o tyle teraz poraziła mnie swoją lalkowatością. Próbuje być uwodzicielska, co w jej anorektycznym stanie samo w sobie jest dość trudne. Zamiast mnie uwodzić, wywołuje we mnie chęć zwymiotowania na ekran (nieporównywalna Sophie Marceau, gdzie jesteś?, moja ty muzo seksu). Porusza się, jakby nigdy nie miała na sobie szpilek, a jej spojrzenie błaga o kanapkę z szynką zamiast o pocałunek czy romans. Absolutny koszmar.
Wszystko tam było sztuczne, przerysowane, drętwe i nie do zniesienia. Zasnęłam w końcu po około pół godzinie, bo nie dało się tego oglądać. Mój mąż bohatersko dotrwał do końca, chociaż niejednokrotnie chciał już wyłączać telewizor. Jeśli tylko okaże się, że mam szansę , postaram się obejrzeć tą porażkę zwaną filmem do końca i zaserwować dalszy ciąg recenzji, ale robię to tylko z obywatelskiego obowiązku, żeby przestrzec tych, którzy chcą się porwać na tą szmirę.
P.S. Właśnie doczytałam, że "Turysta" to rzeczywiście remake "Anthonego Zimmera". Research miałam za słaby :) Ale za to podwójna porażka. Za badziewny film, ale przede wszystkim za tak wielkie schrzanienie oryginału.

czwartek, 9 lipca 2009

Recenzja # 2.

Czy można stworzyć film, w którym już sama muzyka zabiera człowieka do raju? Znałam tą muzykę na długo zanim zobaczyłam film. Z tą muzyką wiąże się duża część mojego życia. Sama muzyka zabierała mnie zawsze tam, gdzie akurat chciałam być. Film obejrzałam dopiero teraz i właściwie nie wiem, dlaczego tak późno...
"1900: człowiek legenda", bo o ten film tutaj chodzi, miał wszystko to, czego oczekuję od filmu. Nie wspaniałe efekty, nie wartką akcję, ale masę uczuć zamkniętą na kawałku taśmy. Uczucia zamknięte w muzyce nagle się uwolniły, dostały kształtu, zaczęły fruwać. Dziecko pozostawione na statku staje się geniuszem gry na fortepianie-tak w skrócie można by opisać tą historię, ale nie o tak płytką sprawę tu chodzi.
To film, który dotyka głębi mojego jestestwa, który dociera do mnie, jak  mało który. Taki, który definiuje moje życie. To kawałek kinematografii, który ma w sobie to COŚ, w czym niczego bym nie zmieniła, dopracowany od pierwszej do ostatniej sceny. Muzyka, zdjęcia, aktorzy-ideał. 
Ciężko jest opisać, co się czuje po obejrzeniu "1900...". To nie jest film, który łatwo opisać, zamknąć w kilku zdaniach. Treść niby banalna, dialogi nieskomplikowane, ale ile wrażeń zamkniętych jest w muzyce, tego żadne słowa nie opiszą. Może dlatego tak bardzo do mnie dotarł-bo film ściśle związany jest z muzyką, a ta działa na mnie lepiej niż niejeden obraz...

niedziela, 5 lipca 2009

Recenzja.

Wiem, że nie wszystkie filmy muszą być wspaniałe, ale czasami tak bardzo się nastawię, a potem... klapa. Tak samo było z "Cadillac Dolana". Ekranizacja opowiadania Stephena Kinga. Już to powinno mi dać do myślenia. Od czasu "Carrie" nie widziałam porządnej ekranizacji Kinga, a już niedawna "Mgła" powinna mi dać do myślenia. Nie dała...
W skrócie-załamany mąż po zamordowaniu żony przez złego mafioza postanawia pomścić jej śmierć. Ponieważ zwykłe metody nie skutkują, znajduje metodę niezwykłą. Nie zdradzę tu oczywiście puenty, to byłoby zbyt brutalne, bo są przecież osoby, które zdecydują się ten film jednak obejrzeć.
Film nie należy wprawdzie do najgorszych, ale formą nie powala. W sumie opowiadanie też nie powaliło mnie na kolana, znam WIELE lepszych dzieł Kinga, ale cóż, ekranizacja była ta. Aktorstwo średnie, tylko końcówka w wykonaniu Christiana Slatera prawie mi się podobała. Jednak w roli "tego złego" jak zwykle nie był przekonujący. Wes Bentley zdecydowanie lepszy. Całkiem podobał mi się w roli zdesperowanego i nieco oszalałego męża. Natomiast sam film nieco nudny, właściwie tak samo jak opowiadanie.
Zastanawiam się, co mi się w tym filmie podobało i chyba nie jestem w stanie znaleźć takiej rzeczy. Wszystko było "prawie", "całkiem", "dość". Zdecydowanie bardziej Slater podobał mi się w rolach z czasów "Więcej czadu" czy "Prawdziwy romans". Rozumiem, że nie ma już 20 lat i powtórka "Więcej czadu" byłaby niezbyt trafionym pomysłem, ale taki choćby "Prawdziwy romans" czy "Gangsterzy" to zdecydowanie lepsze filmy. Nawet ten poniekąd czarny charakter z "Mobsterów" bardziej do mnie przemawiał niż okrutny handlarz ludźmi z "Cadillaca...". 
I jeszcze jedno-w tym filmie Dolan nie ma za grosz gustu. Panienki, które ma do wyboru, a które wybiera zdumiewały mnie od początku filmu do samego końca.