Ostatnio jakoś bardziej ruszył mnie fakt, że nic już nie będzie tak jak dawniej. Dziecko szczelnie wypełnia mi czas i właściwie wszystko krąży wokół niego. Nie powiem, że jakoś bardzo mi to przeszkadza, bo przecież wiedziałam, na co się decyduję. Jednak pewien smutek i żal pozostaje, nie ma co ściemniać. I nie o to chodzi, że żałuję, że nie kocham, że wszystko jest be. Nie żałuję, kocham, nie wszystko jest be. Jednak żal pozostaje i nie jest to nic, czego miałabym się wstydzić. Tak po prostu jest i tyle. Może prawdziwe matki polki uważają, że ich podstawowym obowiązkiem i powinnością jest spłodzić i wychowywać dziecko i tylko do tego są przeznaczone. W takim razie nie jestem matką polką. Jestem matką, która czasami jest zmęczona, zła, zdenerwowana, wrzeszcząca, ukrywająca się przed swoim dzieckiem (całkiem jak Chylińska). Nie jestem z tego dumna, ale też nie spędza mi to snu z powiek. Czasami sobie myślę, że za późno zdecydowałam się na dziecko. Nie pod względem wieku, ale wygody.
Kiedyś mogłam wyjść z domu kiedy tylko i gdzie tylko chciałam. Nieważna była pogoda, ograniczał mnie tylko mój nastrój. Mogłam spotykać się ze znajomymi bez ograniczeń. Mogłam godzinami czytać książki albo oglądać telewizję i nic mnie w tym czasie nie obchodziło. Mogłam się przespać, jeśli byłam zmęczona albo posprzątać, kiedy tylko miałam ochotę i natchnienie. W weekend nie wstawałam przed dziesiątą, bo po co. Od czasu do czasu miałam okazję zrobić sobie małą przyjmność. Jakiś prezent, kawa w drogiej restauracji, popołudnie na mieście, spacer do parku w poszukiwaniu słońca. Nie spieszyłam się, smakowałam życie. Może nie do końca zdawałam sobie z tego sprawę, ale żyłam niemal w raju. Spokój, relaks, wolny czas.
Teraz jest inaczej. Wszystko podporządkowane jest tej małej istotce, która cały czas domaga się uwagi. Płacze, bo jest głodna, ma mokro, jest jej zimno, gorąco, źle się czuje, bolą ją dziąsła, chce iść na ręce, chce jej się pić… I tak na okrągło. I nie powiem jak inne matki, że Młody mi to wszystko wynagradza, bo tak nie jest. Są chwile, kiedy jestem wściekła, bo Młody płacze, kwęka, stęka, a ja nie wiem o co mu chodzi. Są chwile, kiedy jestem głodna, zmęczona, zła, a Młody akurat wtedy postanawia urządzić koncert. Nieeeeee, jego uśmiech nie przesłania mi świata. Brakuje mi tych beztroskich chwil, kiedy byłam panią swojego czasu, kiedy byłam sama dla siebie. Brakuje mi książek, których w tej chwili nie mogę czytać, bo nie mam kiedy skupić się na ich treści. W ciągu dnia Młody wymaga zbyt wiele uwagi, a wieczorem nie mam już na to siły. Brakuje mi spotkań ze znajomymi, bo Młody akurat nie ma nastroju albo jest za zimno, albo za gorąco, albo wczoraj już był na mieście i się zmęczył, więc dzisiaj nie chcę go ciągać… Brakuje mi spokojnego, nieraz samotnego siedzenia w kawiarni, obserwowania ludzi, czytania gazet, powolnego sączenia kawy. Teraz to wszystko wygląda inaczej.
Wierzę jednak w to, że będzie lepiej. Że Młody podrośnie i razem będziemy czytać książki, oglądać filmy, chodzić do kawiarni… Nie, nie wierzę w to, ja to wiem. Patrzę na ten mały pysiak, na uśmiech, którym mnie obdarza i jestem przekonana, że będzie mądrym i fajnym człowiekiem, z którym będzie miło spędzać czas :). I tyle.
A ja cię świetnie rozumiem :) Z tym, że całkowicie nie po matkopolkowemu zostawiam dziewczę w domu z tatą i wychodzę. Mimo, iż dziewczę jest nad wyraz grzeczne. Mimo, iż ją kocham - również nad wyraz. To kocham też siebie, a szczęśliwa mama to szczęśliwe dziecko i jego dzieciństwo. To szczęśliwy związek. Ot co.
OdpowiedzUsuń