Bardzo, bardzo dawno temu, za siedmioma górami i siedmioma lasami odbył
się bal absolwentów. Ach, co to był za bal – można by zakrzyknąć! Stoły uginały
się od wszelkiego rodzaju jadła i napitku, młodzież wywijała hołubce przez cały
czas trwania. Jednak bal nie byłby balem, gdyby nie zaczął się polonezem.
Bardzo pięknym, z pannami ubranymi w najpiękniejsze suknie oraz panami w
najbardziej stylowych szatach. Doprawdy, było pięknie i wzruszająco. Na koniec
tańca były róże czerwone i zaczerwienione lica dam.
Po polonezie muzyka wszelaka do tańca przygrywała. Wprawdzie autorka
tych słów z większością tej muzyki nie miała nigdy do czynienia i ciężko jej
było bawić się przy jej dźwiękach, jednakże bal ten nie dla autorki był
przeznaczony. Póki młodzież bawiła się chętnie, póty zabawę przednią można
nazwać. Był też poczęstunek. Wszystko na bogato, ale bez przesady i bez kiczu.
Ze smakiem, z gustem i bez awantur. Doprawdy, w takiej młodzieży leży nadzieja.
I ja tam byłam, miód i ... kawę piłam. I wróciłam, żeby o tej
wspaniałej imprezie donieść gawiedzi (tylko zdjęcia kiepskie zrobiłam, więc nie zamieszczę).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz