Po urodzeniu dziecka i szczęśliwym w końcu wyjściu ze szpitala, w którym spędziliśmy dwa tygodnie (zapalenie płuc), pani doktor dała mi listę zaleceń. Może i długa ona nie jest, ale jednak kilku lekarzy musimy odwiedzić. I co następuje: audiolog, ortopeda, okulista, neurolog i kardiolog. Kardiolog to mały pikuś, bo dopiero w szóstym miesiącu życia, ale okulista, neurolog i ortopeda na cito. Ponieważ mały miał dwa tygodnie, kiedy wyszedł ze szpitala, mamy kolejne dwa tygodnie na te wizyty, bo wszystkie powinny być odbębnione po miesiącu życia. Zasiadłam więc po przyjeździe do domu z komputerem, żeby sprawdzić numery telefonów i telefonem, żeby się zarejestrować.
Nie, nie miałam złudzeń, że wszystko pójdzie dobrze. Żyję w Polsce już niemal 30 lat i kilku lekarzy miałam okazję odwiedzić. I teraz właśnie w ramach rozrywki, czasami śmiesznej, czasami mniej, napiszę po kolei, jak udało mi się załatwić wizyty u lekarzy.
Okulista. Dzwonię do poradni, gdzie dowiaduję się, że na ten rok już nie rejestrują, bo nie ma miejsc. Ani na NFZ, ani prywatnie. Na przyszły rok rejestracja dopiero od 17 grudnia. Myślę sobie-dobrze. Jednak na wszelki wypadek dzwonię do innej przychodni, żeby nie było, że poprzestaję na jednej. W drugiej przychodni sytuacja analogiczna, ale przyjmują już zapisy na przyszły rok… prywatnie. Niechże będzie, nie będę dziecku żałować. Termin: 13 stycznia. Kiedy mówię, że dziecko ma zalecenie na TERAZ, pani stwierdza, że tak mają wszystkie dzieci i wszystkie przychodzą za późno, bo nie ma terminów. No cóż, niech i tak będzie. Jednak 17 grudnia dzwonię do przychodni, gdzie są zapisy na NFZ, bo po co mam płacić. Pani oświadcza mi, że na styczeń NIE MA JUŻ WOLNYCH TERMINÓW!!! Przecież zapisy dopiero się zaczęły! No nic, inni byli szybsi ode mnie. Grunt, że mam termin prywatnie.
Neurolog. Zalecenia jak wyżej, czyli jak najszybciej, bo dziecko musi być przebadane po raz kolejny. Dzwonię do poradni, gdzie pani informuje mnie, że na ten rok nie rejestrują, bo nie ma już miejsc. Na przyszły rok proszę dzwonić w styczniu, bo nie wiedzą, jak ich NFZ zakontraktuje. Prywatnie na ten rok też nie ma terminów, na przyszły rok proszę dzwonić w przyszłym roku. I nie da się nic zrobić, że dziecko musi być przebadane TERAZ, bo teraz nie ma terminów.
Ortopeda. Zalecenia jak wyżej, czyli jak najszybciej. W poradni rejestrują, oczywiście na przyszły rok. Najbliższy termin: 19 marca. Co mam robić, rejestruję dziecko, bo nie mam innej opcji. Ani pani w rejestracji, ani ja nie możemy nic z tym zrobić, bo takie są terminy.
Cudnie. Zastanawiam się tylko, kiedy powinnam zarejestrować dziecko, żeby mogło się dostać do lekarza w wymaganym terminie. Miesiąc przed urodzeniem? Dwa miesiące? Pół roku? I dlaczego? Podobno mamy mały przyrost naturalny, dlaczego więc do lekarzy są takie terminy? Paranoja to mało powiedziane. Najciekawsze jest to, że nawet prywatnie nie ma terminów, bo większość rodziców oczywiście też chce dobrze dla swoich dzieci i jak się nie da na NFZ to próbują prywatnie. I tak się to wszystko kręci.
I w takich momentach ciesze sie, ze nie mieszkam w kochanej Polsce. Przynajmniej moje dzieci maja rozsadna opieke lekarska, a i na terminy nie trzeba czekac miesiacami.
OdpowiedzUsuń