Kupiłam spacerówkę – parasolkę. Po co? Żeby Młody mógł bez problemu dojeżdżać do babci. Z niewiadomych dla mnie powodów widok naszej kolumbryny (złożonej wprawdzie, ale gabaryty ma i tak) sprawiał, że kierowcy autokarów dostawali drgawek. Miałam dość wyzywania pod nosem, przeklinania mnie i mojego wózka, a czarę goryczy przepełniło zniszczenie części wózka, za które szanowny kierowca nie raczył nawet przeprosić. No nic, doszłam do wniosku, że czas przeprosić się z parasolką. Problem w tym, że za nic na świecie nie mieliśmy na nią kasy. Liczyłam na to, że damy radę znaleźć jakąś na allegro za około 40 złotych, ale się przeliczyłam. Wyszło mi, że nawet jeśli ktoś kupił tą parasolkę za 80 złotych i jest ona dość zniszczona to ten ktoś nie widzi niczego dziwnego w tym, że sprzedaje ją za 50 złotych.
W tym właśnie momencie z odsieczą przybyła babcia. Stwierdziła, że skoro wnuczek ma jeździć do niej, a na dodatek zbliża się jego roczek to ona kupi mu tą parasolkę w prezencie. No i mamy. Jak to z tą parasolką jest? Otóż od zawsze nienawidziłam parasolek. Uważałam, że są niepraktyczne, niewygodne i doprawdy krzywdzące dla dziecka, jeśli chodzi o wygodę podróży. Ktoś mógłby stwierdzić, że nie mam prawa wypowiadać się o czymś, czego nigdy nie miałam i nie próbowałam. No to teraz mam, próbowałam, więc się wypowiadam.
Miałam rację! Parasolka nie jest godna nazwy wózka. Prowadzi się ją strasznie ciężko, wręcz muszę się z tym wózkiem siłować, żeby gdziekolwiek dojechać. Dziecko na wertepach, których jest u nas mnóstwo, trzęsie się, jakby mu za chwilę miała głowa odpaść, a poza tym siedzi jak sardynka w puszce. Nogi co chwila zahaczają o tylne kółka, bo miejsca pomiędzy kółkami jest tyle, co kot napłakał. Żeby wejść na najmniejszy nawet krawężnik, muszę pomagać sobie nogą, żeby przednie kółka raczyły się choć trochę podnieść i zahaczyć o chodnik. Żeby dosięgnąć rączek wózka i nie rozwalić sobie butów muszę trzymać ręce wyprostowane na maksa. Worek na zakupy ma wielkość przeciętnej wilkości torebki – kopertówki, więc jakiekolwiek zakupy powyżej kilograma ziemniaków i kotleta schabowego odpadają. Jednym słowem – tragedia.
Czy są jakieś plusy? Oczywiście, inaczej bym jej nie kupiła. Na wypady do babci nada się doskonale. Kierowcy nie będą już rwać sobie włosów z głowy, bo złożę ten wózek i sprawnie wskoczę do autokaru z dziecięciem na jednej ręce i dzierżąc wózek w drugiej. Na krótkich dystansach po Środzie Śląskiej Młody nie ucierpi tak bardzo, więc może się pomęczyć w tej parasolce. Oczywiście kupiłam również parasolkę, która podobała mi się wizualnie, więc nadal się nią zachwycam pod tym względem. No i dość ważna zaleta – jeśli Młody zaśnie na spacerze to nie muszę chodzić z nim po dworze dopóki się nie obudzi, bo wystarczy złapać parasolkę i wnieść ją bez problemu na górę.
Niestety, nie są to zalety na tyle powalające, żeby przesłoniły mi stary wózek i skłoniły do wywalenia go do piwnicy. Na takie tortury własnego dziecka nie narażę. Nasza kolumbryna jeździ i ma się dobrze. Ostatnio wprawdzie nieco ją zaniedbaliśmy, bo musiałam wypróbować parasolkę, ale już do niej wracamy, bo czekają nas weekendowe zakupy i spacerki dłuższe niż 15 minut.
.
Bo parasolka parasolce nierówna. My mamy Coneco. Poza tym, że faktycznie kółka małe i komfortu to na wybojach nie daje, wózek sprawdza się wszędzie, nawet po wertepach leśnych (wypróbowane). Parasolka COneco jest pancerna, przeszła niejedno, nie rozwala się, funkcjonuje nadal nie wiedzieć czemu i pewnie jeszcze posłuży. Mało tego, wskutek błędów wychowawczych Jadźka w niej zasypia na popołudniową drzemkę. Poza tym można ją rozebrać na drobne części - wózek, nie Jadźkę - i wyprać wszystko, a potem złożyć z powrotem. Jako żywo prana nie była, ale miło mieć taką możliwość :)
OdpowiedzUsuńPS. Miłość do Stinga podzielam :)
OdpowiedzUsuńJakie piękne dziecko!!!
OdpowiedzUsuńKruszyzna: Oczywiście, że parasolka parasolce nierówna i moja też sobie radzi na wybojach, ale już wchodzenie na krawężniki to koszmar. W porównaniu z moją kolumbryną, którą wystarczy lekko ruszyć i już leciutko wtacza się na chodnik parasolka jest porażką. Trzeba pomagać sobie nogą, żeby podnieść kółka na tyle, żeby dosięgnęły krawężnika.
OdpowiedzUsuńSting rządzi! :)
Biurowa: Dziękuję bardzo! Nie wiem po kim wprawdzie odziedziczył urodę (nooooo, umówmy się, że na pewno nie po mnie), ale miło usłyszeć, że ktoś oprócz wpatrzonej w swoje dziecko matki uważa, że ono jest piękne.
P.S. Trochę dorósł od czasu tego zdjęcia w nagłówku. Zapraszam na http://www.ciekaweprzypadkipanaadama.blogspot.com/