Trochę ponad rok temu rodziłam Adama. Poród był dość ciężki, potem okazało się, że mały ma problemy z oddychaniem. Po dwóch godzinach trafił do inkubatora, a ja nie mogłam go nawet zobaczyć, bo byłam za słaba, żeby iść na górę. Kiedy w końcu do niego przyszłam, leżał w inkubatorze. Taki malutki, podłączony do tych wszystkich kabelków, taki bezradny i bezbronny. Nie mogłam wziąć go na ręce, nie mogłam przytulić, chociaż tak bardzo chciałam. I kilka minut później kilka słów zabrzmiało jak wyrok – musi iść na podtrzymanie oddychania. Jejku, jak ja się strasznie bałam. Nie wiedziałam, czego mam się spodziewać, czy przygotowywać się na najgorsze… Widziałam synka z przerażającą rurą wystającą mu z buźki, na środkach uspokajających, co sprawiało że cały czas spał i nie reagował ani na mój głos, ani na dotyk, z kabelkami wystającymi mu zewsząd i kilkoma wkłuciami na leki. Te wszystkie maszynki pikające wkoło niego, wyznaczające jego oddech, bicie serca i ciśnienie, odmierzające dawki przyjmowanych leków. Przerażenie, ból, płacz, koszmar. Tylko tak mogę to opisać, bo inaczej się nie da. Cztery dni horroru, radość z poprawy, na końcu wyjście ze szpitala ze zdrowym Adamem.
I pamięć o tym, że inkubator, przerażająca pikająca maszyna i kilka innych sprzętów miało znak serduszka… I myśl, że moje dziecko nie jest jedyne…DZIĘKUJĘ.
http://www.wosp.org.pl/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz