Wszyscy w nowym roku składają obietnice i przyrzeczenia. Że schudną, że będą oszczędzać, że częściej będą się uśmiechać i mniej denerwować… Wszystko to trwa tak mniej więcej do drugiego stycznia, w najlepszym razie kończy się kilka tygodni po nowym roku (wersja dla wytrwałych). Nie da się jednak ukryć, że najczęściej się kończy. Psychologowie wypowiadali się już, dlaczego nie dotrzymujemy noworocznych obietnic, więc nie będę się nad tym rozwodzić ani tym bardziej przytaczać tutaj tego naukowego bełkotu. Ponieważ niejednokrotnie składałam sobie obietnice, które i tak pozostały bez pokrycia, w tym roku postanowiłam sobie darować. W tym roku postanowiłam zrobić listę ŻYCZEŃ.
Jeśli ktoś spodziewa się tutaj życzeń w rodzaju: niech będzie pokój na świecie, niech wszystkie dzieci będą szczęśliwe, a wszyscy w rodzinie zdrowi to niech pooglada wybory miss. Tutaj liczę się JA i tylko JA. Będą to rzeczy, których życzę sobie sama w tym nowym roku i pomijam zdrowie i spokój dla całej rodziny oraz zadowolenia z syna, bo takie życzenia sa zbyt oklepane i oczywiste. Czy ktoś naprawdę myśli, że nie życzę sobie oraz rodzince zdrowia albo nie uważam, że pokój na świecie jest ważny? Oczywiście, że to wszystko jest najważniejsze na świecie, ale nie mam na to wpływu. Tymczasem zajmę się życzeniami banalnymi, malutkimi, które można realnie spełnić z pomocą bądź dobrych chęci, bądź gotówki (tej drugiej znacznie częściej).
Oto one:
1. Iść do fryzjera i zrobić sobie w końcu baleyage. Kurczę, jak ja tęsknię za tymi blond pasemkami… Nowa fryzura też nie zaszkodzi, tak w bonusie.
2. Zrobić sobie żelowy manicure (nie tipsy). A to dopiero banalne życzenie :) Nie da się jednak ukryć, że swego czasu ta pierdoła ułatwiała mi życie, bo nie musiałam co drugi dzień bujać się z lakierami, i chciałabym skorzystać raz jeszcze. (jakby ktoś się jeszcze nie domyślił – tak, mam fioła na punkcie paznokci)
3. Kupić sobie nowe okulary. Te które mam są oczywiście jak najbardziej dobre, ale znalazłam takie cudowne pomarańczowe oprawki, które mnie olśniły i mną zawładnęły. Od kilku miesięcy nie myślę o niczym innym.
4. Pomalować łazienkę, która od prawie sześciu lat czeka na swój kolor i na swoją kolejkę. Nie doczekała się jeszcze z wielu różnych powodów i ta biel (teraz to już taka szarość raczej) zaczyna mnie denerwować. Chcę zielony.
5. Kupić sobie kilka nowych ciuchów. Nie dlatego, że nie mam w czym chodzić, ale dlatego, że dawno sobie ciuchów nie kupowałam. I nie mówię tu o ubraniach, które akurat muszę kupić, bo się na mnie już rozwalają, ale o takich popierdółkach, na które człowiek ma ochotę.
6. Iść na siłownię. Nie, nie po to, żeby schudnąć, ale po to, żeby lepiej się czuć. I nie, nie będę biegać, pomimo że na siłowni najczęściej ćwiczę na bieżni. Taki mały absurd.
No dobra, niech się stanie koniec tym życzeniom. I żeby nie było wątpliwości, zamierzam przynajmniej część z nich spełnić :).
I oby się spełniły! :)
OdpowiedzUsuńA co do wytrwałości... w moich postanowieniach z zeszłego roku, żeby nie pić alkoholu wytrwałam aż do połowy marca, potem też nie było wiele. A dodam, że byłam wtedy studentką w pełnym znaczeniu i ze wszystkimi złymi i dobrymi skojarzeniami ;)
Ps. Młody jest rozkoszny :)
Gratuluję wytrwałości. Moje postanowienia zazwyczaj padały jeszcze przed połową stycznia, a były zawsze bardzo zacne: schudnąć i oszczędzać. Teraz postanowień mam dość.
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo za Ps :)