piątek, 8 kwietnia 2011

Przed i po oraz blog szafiarski.

Ten post będzie o tym, co ostatnio opanowuje mnie bez reszty. To znaczy kilka jest takich rzeczy i może dlatego nie mogę się pozbierać, ale niektóre z nich są bardziej zajmujące niż inne. I właśnie TA rzecz stała się moją obsesją, ogarnęła mnie bez reszty, przyczepiła się i nie chce puścić. DIETA!!! Chudnięcie, zmiana rozmiaru ciuchów, przejście na dietę, zredukowanie masy ciała z wieloryba na słonicę, a następnie na prosiaczka, a może nawet, jak los da, do średniej wielkości człowieka :) Nie mam silnej woli i to jest chyba jasne. Nie mam ochoty przez resztę życia katować się dietami, niesmacznym jedzeniem i odmawianiem sobie wszystkiego. W tym też nie jestem dobra. Jestem hedonistką do bólu. Problem w tym, że mój hedonizm jedzeniowy ma się nijak do hedonizmu życiowego, czyli cieszenia się życiem, bo jest się szczupłą, eteryczną dziewoją. Może i wcale tego nie chcę, a tylko wydaje mi się, że tego chcę, ale naprawdę wolałabym się o tym sama przekonać, a nie tylko gdybać. Dlatego właśnie walczą we mnie dwie różne osoby i każda z nich mówi co innego.
Jedna twierdzi, że należy to olać i żyć sobie spokojnie, nie przejmując się wagą aż tak bardzo. Druga natomiast cały czas mi powtarza z uporem maniaka, że wyglądam jak waleń i czas najwyższy zacząć przypominać człowieka. Jedna mówi, że i tak nie wytrzymam presji, więc po co próbować, skoro już tyle prób spaliło na panewce. Druga upiera się, że wyglądam jak waleń i czas zacząć przypominać człowieka. Ten argument zdecydowania do mnie przemawia, a jednak ta pierwsza też ma rację i tak walczą ze sobą dwie równoległe siły, a z żadną z nich nie daję rady dojść do ładu. Żeby lepiej zrozumieć swoje alter ego, przez które coraz częściej zdarza mi się płakać (to od wielkiego, morskiego ssaka), postanowiłam przejrzeć swoje stare zdjęcia. Może po to, żeby udowodnić sobie, że wcale nie byłam taka szczupła, jak to teraz idealizuję. W końcu wtedy wydawało mi się, że wagą zbliżam się raczej do dorodnego prosiątka niż do eterycznej nimfy. No cóż, zawiodłam się. Zobaczyłam kogoś z chudziutką szyjką, kościstymi nóżkami i bez drugiego podbródka. Obraz dzisiejszy to szyja jak u dorodnego buhaja (bynajmniej nie od ćwiczeń), nogi jak kolumny i kilka podbródków w nadmiarze. A żeby nie być gołosłowną, postanowiłam nawet się poświęcić i poskanować kilka zdjęć w celu ilustracji (ale to w następnym poście, żeby było więcej emocji i żeby ktoś mnie cyklicznie czytał :)). Także będą nietypowe zdjęcia "przed i po", bo "przed" będą szczupłe, a "po" grube :)
Kolejna rzecz, która męczy mnie od jakiegoś już czasu, to założenie bloga szafiarskiego. Nie żebym narzekała na brak odwiedzin, ale po prostu chcę podleczyć swoje kompleksy. Marchewkowa ostatnio uznała, że dobrze się ubieram i powinnam takowego bloga założyć, więc przychylam się do jej prośby i zakładam. Oczywiście sprawi to, że będę miała już cztery blogi do ogarnięcia, a w takich przypadkach zawsze któryś na tym cierpi, ale obiecuję, że nie będzie to ten. Tak że do boju!

2 komentarze:

  1. "cztery blogi do ogarnięcia" - a gdzie jeszcze piszesz?:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem tu http://www.ciekaweprzypadkipanaadama.blogspot.com/, tu http://rodzina-dwa-plus-jeden.blogspot.com/ i teraz jeszcze tu http://poinnejstronielustra.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń