Pod ostatnią notką pojawił się wpis od niejakiego Rémo. Ucznia. Nie
mojego :) I dzięki niemu będzie dzisiaj ten wpis.
Kiedy nadchodzi czas, że przychodzi nam stanąć po drugiej stronie
biurka, oprócz masy papierkowej roboty czeka nas jeszcze jeden (a właściwie
jeden z wielu) problemów do rozwiązania. Kim mam być dla swoich uczniów? Srogą
harpią, która tylko czeka na jego najmniejsze potknięcia i wytyka każdy błąd?
Poganiaczem niewolników, który uważa, że jego i tylko jego przedmiot jest
najważniejszy? Wielką Panią Profesor, która wszędzie już była, wszystko
widziała i w końcu jest starsza, więc należy ją szanować? Spokojną i nawet
trochę pierdołowatą panią od angielskiego, której można założyć kosz na głowę?
Przyjacielem, który uśmiecha się życzliwie i twierdzi, że zawsze jakoś tam
będzie?
Wiem, że wszystkie te postaci przedstawiłam dość tendencyjnie i
właściwie żadna nie ma pokrycia w rzeczywistości (chociaż harpię i poganiaczy
niewolników spotkałam osobiście, spuśćmy zasłonę milczenia). Jednak chodzi tu o
ogólny zarys, a nie o naukowe przedstawianie nauczycielskich charakterów.
Charaktery są różne, jak różni są ludzie, ale jednak w jakąś rolę musimy się
wpisać. Nie ma siły, nie da się być wszystkim na raz.
Można jednak być wszystkim po trochu. Nie zamierzam być ani harpią (nie
mam predyspozycji, wyraz twarzy nie pasuje, jakoś tak za miłą minę mam i jak
robię groźną to się dzieciaki śmieją, a nie boją), ani poganiaczem niewolników.
Z całą pewnością nie będę Wielką Panią Profesor, bo ani nie wszędzie byłam, ani
nie wszystko widziałam, a szacunek zdobywa się innymi sposobami niż wiekiem.
Nie dam sobie powiesić kosza na głowie. Ale przyjaciółką uczniów również nie
będę.
Zaskoczeni? Być może. Jednak nie ma się co specjalnie dziwić. Nie da
się być przyjacielem, kiedy przyszło nam pełnić całkiem inną rolę. Mam być
nauczycielem. Po prostu. Ani przyjaciółką, ani popychadłem, ani osobą, która
leczy sobie kompleksy wyimaginowanym poczuciem władzy (chociaż trochę jednak
tej władzy tam jest...). I wiem, że ten termin jest nieco wyświechtany, ale mam
być przede wszystkim mentorem. Mam dawać przykład, ale nie zapominać o swoim
człowieczeństwie, o swoich słabościach. Nie mogę być dla uczniów alfą i omegą,
bo nie jestem nią naprawdę. A jak mit runie? Co im pozostanie? Lepiej pozostać
kimś, kto wskazuje drogę, pokazuje rozwiązania, ale pozwala też podejmować
własne decyzje i ponosić za nie konsekwencje.
I to staram się robić. Nie zawsze wychodzi. Ja też popełniam błędy.
Unoszę się, buntuję, czasami przestaje mi zależeć. Jestem tylko człowiekiem.
Ale jednak wiem więcej niż oni, moi uczniowie. I czasem zdarza mi się mądrze
mówić ludzkim głosem. A chcę wierzyć, że dzięki temu, że nie jestem
wszystkowiedzącą wyrocznią, oni mnie słuchają.
Dziękuję za wpis trochę dedykowany mnie. :) Zrozumiałem, że każdy ma inne wymagania od nauczyciela. Np. ja bardzo lubię panią z muzyki, a większość jej nie cierpi. Jest poważna i jest trochę "Wielką panią", ale widać, że nie o czym mówi. Jednak nie wszystkim ona pasuje. Wydaje mi się, że rozwiązaniem jest podejście do każdego indywidualnie. Powiem szczerze, że często staram się zagadać do nauczycieli, pogadać, ale większość z nich (może nawet nie wiedząc) odpycha mnie. Nie jakoś szczególnie, ale to da się wyczuć. Na to radziłbym (jak to dziwnie brzmi! Co ja wiem? xD) zwrócić uwagę. :) I zapraszam na mojego bloga o nauce, może mi pani coś doradzi kiedyś. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuń*wie o czym mówi
UsuńI chciałbym dodać, że w tamtym roku pani z chemii mówiła, że nie traktujemy jej jak koleżanki, nie chcemy rozmawiać itp., ale jak przyszedłem sobie pogadać to jakoś zawsze musiała iść (pewnie serio musiała) i jak tu pogadać? :D Może pomyśli pani, że zaczepiam każdego nauczyciela i gadam pierdoły, ale to nie prawda. Jestem po prostu wylewny, czy krasomówczy, jak kto woli. :)
Myślę, że rola mentora to odpowiednia rola dla nauczyciela, ale mam wrażenie, że generalnie w naszym społeczeństwie rola mentora nie jest ani prestiżowa, ani pożądana (nie tylko w nauce, także w biznesie czy życiu ogółem).
OdpowiedzUsuń