Ostatnio po raz kolejny stało się modne narzekanie na złych
nauczycieli. Tym razem jednak powodem nie są zarobki czy ilość wolnego, ale
podręczniki. Temat powtarza się co jakiś czas, wraca jak bumerang i oczywiście
winni jesteśmy my. Tymczasem nie zawsze tak jest. Nie mówię, że nigdy. Czasami
rzeczywiście nauczyciele (zwłaszcza ci od angielskiego) często zmieniają
podręczniki. Głównie przez to, że często się zmieniają, a każdy następny ma
inne zdanie co do przydatności podręcznika niż ten poprzedni. Jednak najczęstszym
powodem zmian podręcznika są albo sami uczniowie (i zaraz przejdę do
szczegółów), albo reformy. Siłą rzeczy ograniczę się do podręczników z
angielskiego, bo po pierwsze będę wiedziała, o czym piszę, a po drugie to
właśnie ich ceny przyprawiają rodziców o największe palpitacje.
Jak wiadomo, rynek pełen jest w dzisiejszych czasach podręczników. Do
wyboru, do koloru, milion wydawnictw prześciga się w ciekawszej ofercie. A
jeśli chodzi o książki do angielskiego to już natura obrodziła przewybornie.
Jedno wydawnictwo potrafi mieć w ofercie trzy pozycje na tym samym poziomie. Z
jednej strony to dobrze, bo nauczyciele mają wybór i mogą dobrać podręcznik do
ucznia. Z drugiej strony żadna pozycja nie jest doskonała dla każdego i nadmiar
przyprawia nawet nauczycieli o ból głowy. Jednak nie da się ukryć, że wybór
podręcznika zależy tylko i wyłącznie od nauczyciela i na nas spoczywa
odpowiedzialność za jego właściwe dobranie.
Na początek (bo temat rozwlekły) opowiem, jak to było przed reformą. Bo
wtedy nie było większych zmian w podręcznikach, a jedyną przesłanką do zmiany
było... No właśnie, co takiego mogło być tak ważne, że trzeba było zmieniać
podręcznik? Dwie rzeczy mogły o tym decydować. Zmieniający się nauczyciele oraz
zmieniający się uczniowie. O co chodzi? Otóż swego czasu rotacja nauczycieli
angielskiego w szkołach była wielkości epickiej. Co roku (a bywało, że i
częściej) przychodził ktoś nowy. I ten ktoś nowy miał już inną wizję. Nie lubił
podręcznika X jak zarazy, za to podręcznik Y uważał za cudo objawione. Rok
później przychodził nowy nauczyciel i cała szopka zaczynała się od nowa. A
rodzice bulili, bo nie mogli odkupić podręczników od starszych roczników.
Uczniowie zmieniają się co roku, każdy głupi to wie (oczywiście jeśli
chodzi o pierwsze klasy). I zdarza się, że w jednym roku trafią nam się lotni,
a w innym nieco mniej. Jakim cudem ja w takim razie mam tak samo tych uczniow
traktować? W ich własnym interesie jest, żeby grupa słabsza miała inne
podręczniki niż ta mocna, bo inaczej będzie się z nimi katowała, a i tak
niczego się nie nauczy (wiem z doświadczenia). Dlatego zmiana podręcznika nie
zawsze jest taka zła.
A teraz sytuacja po reformie. Właściwie reformach, bo one nadal trwają
i zmienia się coś co chwila. Otóż po reformia nagle okazało się, że podręcznik,
którego do tej pory używałam, nie jest wystarczająco dobry. W związku z tym
musiały zostać naniesione zmiany. Co z tego, że zmiany są kosmetyczne. Stary
był be, a nowy jest cacy. Pewnie myślicie, że wydawnictwa były zachwycone
zmianami i tym, że muszą wszystko zatwierdzać od nowa. Otóż wcale nie. Dla nich
to jest taki sam problem, jak dla nas. Trzeba wszystko przeanalizować,
pozmieniać, dać do zatwierdzenia, a w końcu wydrukować nową partię. Stara
oczywiście (jeśli jakieś egzemplarze się ostały) idzie na przemiał. Czyli
straty. Rok później cała szopka zaczyna się od nowa, bo znowu zarządzili w
ministerstwie jakieś zmiany i stary podręcznik nieważny.
I tak w koło Macieju. Wydawnictwa mają dwa razy więcej pracy i
zamieszania, my z szaleństwem w oczach sprawdzamy, czy nowy podręcznik dostał
zatwierdzenie czy nie, a w efekcie uczeń musi kupić nową książkę w zwariowanej
cenie, bo wersja od starszych uczniów nieaktualna. Zanim więc winą obarczymy
wydawnictwa czy nauczycieli, zastanówmy się, kto tak naprawdę decyduje o
reformach, zmianach w edukacji czy zatwierdzeniach podręczników. Nie
nauczyciele, nie wydawnictwa, a ministerstwo. I do nich proszę zgłaszać
zażalenia.
Oczywiście każda zmiana podręcznika niesie za sobą potężne koszta.
Zdaję sobie z tego sprawę. I ciężko mi powiedzieć, z jakiego powodu te koszta
są takie duże. Wiadomo, że książki wydane na ładnym papierze, pełne rysunków i
zdjęć (akurat też nie za bardzo to lubię, ale uczniowie niby narzekają, a jak
dostaną książkę bez obrazków to patrzą na mnie jak na marsjankę), najczęściej
wydawane w Anglii, ale czy to jest wystarczający powód? Nie wiem. Mnie też te ceny
przyprawiają o zawrót głowy, ale jeśli mam wybrać książkę tanią w zamian
książki dobrej (niestety zazwyczaj jedno idzie w opozycji do drugiego) to
wybieram jednak dobrą.
I ostatnia rzecz (naprawdę, ostatnia) to sól w oku większości osób.
Łapówki, które nauczyciele dostają od wydawnictw. Te wszystkie Seszele, drinki
z parasolką i weekendy w SPA. Otóż NAJDROŻSZYM gadżetem, który dostałam była
torba na ramię. Z nadrukiem wydawnictwa. Poza tym dostajemy jedynie zestaw
książek dla nauczyciela, czasem jakiś długopis czy dodatkową książkę z
ćwiczeniami i kalendarz. Doprawdy, mdleję z zachwytu. Poza tymi gadżetami „dla
nas” są jeszcze gadżety dla szkoły i te o wiele bardziej mnie ineteresują.
Tabele do powieszenia w klasie, plakaty, dodatkowe materiały. Czy to naprawdę
aż tak wielka łapówka, żeby wybrać akurat tę konkretną książkę zamiast jakiejś
innej?
O łapówkach dla nauczycieli od wydawnictw krążą mity i legendy, narosłe od lat. Niestety. Bo dostanie od wydawnictwa materiałów pomocniczych (wizualnych czy audiowizualnych) powinno być absolutnym standardem, jako że te materiały umożliwiają realizację programu. Nie jest to gadżet, nie jest to dla nauczyciela - jest to pomoc naukowa dla ucznia. Kalendarz i długopis natomiast usprawnią pracę z uczniem, a dla wydawnictwa nie są łapówką, a reklamą, bo na nich logo widnieje przecież. Szlag mnie trafia, jak słyszę o kierowaniu się zyskami przy dokonywaniu wyborów - szczególnie jak to słyszę po poświęceniu kilku popołudni i weekendów na wnikliwe poznanie rynkowych propozycji i wybranie tej najlepszej (i mającej najmniej błędów).
OdpowiedzUsuńW klasach 1-3 "odpada" problem z odkupywaniem książek, bo są one z ćwiczeniami i nie nadają się do ponownego wykorzystania, ale problem jak najbardziej rozumiem.