Och, jakże cudowne i wspaniałomyślne jest nasze ministerstwo edukacji.
Jakże myśli o uczniach, a przede wszystkim o nauczycielach, żeby ci się nie
przepracowywali i nie dostawali całych etatów, bo to taka strata pieniędzy.
Niech będzie jeden nauczyciel angielskiego na szkołę i niech weźmie sobie te
458745565626545323146 godzin to i nudzić mu się nie będzie, i obskoczy
wszystkie klasy, i pensję dostanie odpowiednią. Co mnie skłoniło do takich
peanów?
Ano czytam ja sobie ostatnio program nauczania, który nota bene sama
wybrałam i powinnam się z nim zapoznać przynajmniej dwa lata temu. O ja
niedobra. Ale doprawdy, natłok papierzysk sprawia, że ciężko za nimi nadążyć. I
tym razem wcale nie sam program jest be, a dostosowanie do niego
rzeczywistości. Istny Monty Python, jak większość sytuacji w tym kraju.
O co się rozchodzi, może już przejdę do meritum. Dla niezorientowanych
– dyrektor w gimnazjum ma do podziału godziny języków obcych. Ma ich 4. Na oba
języki. Czyli może je podzielić 3/1 (3 języka kontynuowanego – czyli
rozszerzonego, którego uczyły się już dzieci w podstawówce i 1 nowego języka,
który zaczynają w gimnazjum) lub 2/2.
Oczywiście optymalnym podziałem jest 2/2, żeby nauczyciel w obu grupach
mógł wyrobić podstawę programową, którą również ministerstwo nas ucieszyło. W
rzeczywistości 2 godziny tygodniowo na poziomie rozszerzonym to doprawdy
śmieszna sprawa. Problemem są tylko te podręczniki i programy, które muszą się
również odnosić do podstawy programowej. Otóż stoi tam jak byk, że program może
zostać zrealizowany przy MINIMUM 3 godzinach tygodniowo przy języku
kontynuowanym, a przy nowym przy MINIMUM 2 godzinach tygodniowo. W przeciwnym
razie program (a tym samym podstawa) nie zostanie odpowiednio zrealizowana.
I w ministerstwie o tym wiedzą, oczywiście przy założeniu, że podstawę
układał ktoś, kto choć trochę znał się na rzeczy (HAHAHAHAHAHAHA). Tyle że nie
robią z tym nic. Innymi słowy, podstawy na żadnym poziomie nie da się
zrealizować, jeśli nie ma się MINIMUM 5 godzin na oba języki. Tymczasem
dyrektor ma do rozdzielenia godzin 4 i koniec. Nie może być więcej. Jedno
drugiemu zaprzecza, a ja się muszę tłumaczyć. Bo jak nie zrealizuję podstawy to
dupa ze mnie nie nauczyciel, a że nie da się jej zrealizować w tej ilości
godzin to już nie ich sprawa. Także ministerstwo wypuściło kolejny bubel, przez co muszą cierpieć nie tylko nauczyciele, ale przede wszystkim uczniowie.
Ja sobie ostatnio chodzę do wszystkim nauczycieli angielskiego na dodatkowe, bo mi nie wystarcza : D Każda wie co ze mną zrobić i może mi pomóc a ja coś z tego wynoszę... :)
OdpowiedzUsuńMy mamy 3 godz. angielskiego i 2 godz. języka wybranego od podstaw, co daje tygodniowo 5 godz.
OdpowiedzUsuńZapomniałam napisać, że tak MOŻE być. Kilka lat temu też tak miałam. Ale to zależy od kilku czynników, a najważniejszym z nich jest liczna uczniów w szkole. Czasami dyrektor ma dodatkowe godziny do "rozdania" i czasami decyduje się je rozdać właśnie na angielski. Ale to nie jest reguła, a raczej wyjątek.
UsuńTymczasem powinien to być warunek podstawowy nauczania języka, a tak nie jest. Standardowo jest 4 godziny do podziału na dwa języki i jeśli szkoła jest mała to tylko tyle dostanie.
Witaj!
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę, że trafiłam na Twojego bloga bo poruszana tematyka jest mi bliska.
Jestem studentką II roku anglistyki na specjalizacji pedagogicznej i zaczynając studia myślałam właśnie o pracy w szkole...
Dodaję do ulubionych bo fajnie będzie poznać punkt widzenia z tej drugiej strony biurka.
Pozdrawiam!
Justyna
Bardzo mi miło. Mam nadzieję, że nie zniechęcę Cię do tego zawodu, bo pomimo wielu wad i kłód rzucanych nam pod nogi, ma naprawdę wiele zalet :)
UsuńPozdrawiam.
Absolutnie mnie nie zniechęciły Twoje obserwacje.
UsuńMyślę, że trzeba myśleć realistycznie i może i mieć ideały, ale jednocześnie twardo stąpać po ziemii:).
Dodałam Twojego bloga do ulubionych i zaglądam regularnie.
Dzięki za odzew:)