Ha, ha, ha, ale mi się tytuł udał
:) Doprawdy, nie mogę przejść obok problemu obojętnie.
Ostatnio strasznie wpadają mi w
oczy artykuły o tematyce wiadomej. A to sześciolatki w szkołach, a to o
przedszkolu za złotówkę, a to w jeszcze jakimś tam innym temacie. Oczywiście
się oburzam i zieję prawdziwym ogniem (nauczyciele tak mają). I, jak zwykle,
mam własne zdanie.
Po pierwsze - przeładowany
program. Chyba nie wiemy, o czym mówimy. "Za moich czasów" (i żeby
nie było, że tak strasznie mi żal i tęsknię) materiału było więcej, a źródeł wiedzy o wiele mniej. Drogie dzieci,
nie otwierało się laptopka i nie wchodziło na wiecznie żywą Wikipedię, bo ich
po prostu nie było (przynajmniej nie w Polsce, bo rozszerzonej historii
internetu nie znam). Ani laptopa, ani Wikipedii, a jak ktoś miał komputerek z
SuperMarioBros to był szał ciał i klękajcie narody. Ja nie miałam, a pewnie
jakbym miała to bym nie zdawała z klasy do klasy, bo gierkę uwielbiałam z
uporem wartym większej sprawy.
Trzeba było iść do biblioteki
albo posłużyć się podręcznikiem, a potem jeszcze zdobytą wiedzę utrwalić
długopisem na papierze, bo nie było szans postukać w klawiaturę, że o
drukowaniu nie wspomnę. Żadne prezentacje też nie wchodziły w rachubę... no,
chyba już wicie, rozumicie.
Pracy było o wiele więcej, a
jednak nie czułam się przesadnie ciemiężona. Odrabiałam lekcje (tak, nawet po
kilka stron zadań z matematyki), a potem szłam na dwór szaleć z koleżankami
albo w razie wyjątkowo niesprzyjających warunków atmosferycznych - siedziałyśmy
u którejś z nas, uskuteczniając dokładnie takie same wariactwa i ploteczki.
Dzisiaj biedne dzieci się nie
wyrabiają i w związku z tym rodzice chcą im zafundować kolejną rewolucję -
czyli po drugie - zlikwidujmy pracę domową, bo jest zua, nie poczebna, gupia i
w ogóle bezurzyteczna. Fajnie się czyta? No i super! Zwija mi się wszystko w
supełek jak czytam radosną tfórczość tych, co zapewne nie odrabiali pracy
domowej, jeśli w ogóle mieli czas i ochotę zawitać do szkoły, bo fejsbuś i słit
focia stoją nieco wyżej w hierarchii. A takiej twórczości w komentarzach, na
forach, a nawet w przestrzeni publicznej coraz więcej.
I coraz częściej słyszę opinie
moich kolegów i koleżanek z pracy, że ja głupia jestem i po co czytam te
wszystkie niepoważne wypociny i babram się w tym syfie. Otóż po to, żeby w
przeciwieństwie do nich wiedzieć czym żyją uczniowie. Już i tak niejednokrotnie
nie nadążam, bo nie oglądam Szpitali, Wawy non stop, Pamiętników z wakacji czy
innych ambitnych programów, ale przynajmniej choć trochę wiem, o czym mówią
uczniowie na przerwach.
Swoją drogą ciekawe, że ta jakże
przeładowana młodzież nie ma doprawdy czasu usiąść nad dwoma czy trzema
zadaniami, a ostatni odcinek Szpitala są w stanie streścić z precyzją godną
cięcia chirurga z dwudziestoletnim stażem. Może to i jakieś rozwiązanie - każmy
im pisać streszczenia i charakterystyki postaci z serialików zamiast jakichś
tam "Kamieni na szaniec" czy innych bzdurnych książek. Bo któż dziś
czyta jakieś tam książki, skoro dzisiaj wszystko można dostać w skróconej,
zzipowanej formie.
I tylko na koniec malutki pozytyw
i kaganek oświaty - są jeszcze dzieci, które nie do końca oszalały i chociaż
oglądają Pamiętniki... to pracę domową też odrabiają, a nawet się jej domagają.
I jeszcze jedna scenka rodzajowa, pokazująca, że jednak w narodzie drzemie
potencjał. W dobie Justinów Bieberów przebija się taka piosenka, która (tu
cytat moich dzieci) "ma jakiś taki tekst o dzieciach i nauczycielach, coś
z kids i teachers". Tak, chodziło o "Another brick in the wall",
którąś gdzieś kiedyś słyszeli i która im się spodobała. Jest więc nadzieja...
Wiesz, ten pomysł z pisaniem streszczeń tego, co oglądają, nie jest może aż taki dziwny. Z dwojga złego, lepiej żeby napisali o czymś, co ich gdzieś porusza niż żeby nic nie pisali. Co do pisania przez ludzi, to nie mam do czynienia z tak rażącymi błędami, ale te parę sztuk :słownych kfiatkuf" w Twoim wpisie przyprawiło mnie o ból zębów (choć - odpukać - jeszcze nigdy w życiu nie miałam prawdziwego :-). Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńOn wcale nie jest dziwny. Jedynym problemem, jaki mogłabym tu dostrzec jest ten, że i nauczyciel musiałby oglądać serial, żeby potem móc tą charakterystykę ocenić, a to już może być nieco za dużo.
UsuńWiele razy zdarza mi się wchodzić na blogi i fora młodzieży, a tam to dopiero się dzieje... Już nie takie kwiatki widziałam, ale jak próbuję dotrzeć do uczniów, pokazać im, że to się źle czyta, oni wcale nie mają takich samych wniosków. Im to nie przeszkadza, nie razi ich (oczywiście nie wszystkich, ale chodzi mi o samo zjawisko). To przerażające.