I oto stało się - darmowy
podręcznik wchodzi do gimnazjum. Już kiedy myślałam, że większych bzdur nie da
się wyprodukować, ministerstwo udowodniło mi, jak małej wiary człowieczkiem
jestem. Niby wiedziałam, że kiedyś to nastąpi, ale jednak wierzyć mi się nie
chciało. Teraz przyszła koza do woza i darmowy podręcznik puka i do moich
drzwi.
Żeby być dokładnym i nie
wprowadzić czytelnika w błąd - darmowy podręcznik nie wygląda bynajmniej tak
samo, jak w podstawówce. Nie dostaniemy ministerialnego gotowca. Dostaniemy
dotację. Czyli nadal będziemy mogli wybierać swoje własne podręczniki według własnego
widzimisię, ale w ramach dotacji rządowej. Zanim jednak przejdę do samej
dotacji, która sprawila, że mózg mi uszami wypłynął i zapłakałam w kąciku nad
rządową hojnością, napiszę co zmienia się w podręcznikach (z racji posiadanych
sprawdzonych informacji odniosę się tylko do podręczników z angielskiego).
Po pierwsze primo nie można po
podręczniku pisać. To dosyć jasne, jako że ma on być wieloletni. Starczyć ma ni
mniej ni więcej jak na trzy lata. Czyli każda kolejna klasa pierwsza będzie
dostawać ten sam podręcznik w latach 2015/16, 2016/17, 2017/18. We wrześniu
podręcznik jest wypożyczany, w czerwcu oddawany. Sprawa jasna i przejrzysta jak
dzisiejsze słońce. Tylko jak tu rozwiązywać ćwiczenia choćby ze słuchu, skoro w
książce pisać nie można? Ano w zeszycie. Przepisać i rozwiązać. Każde kolejne
ćwiczenie. No tak, to przecież oczywiste. Potem taki uczeń zeszyt otwiera, a
tam jakże wiele mówiące:
ćwiczenie pierwsze: A, G, H, B,
C, F, E, D.
A w książce, którą oczywiście się
podpiera, patrzy rozbieganymi oczyma, gdzie te literki mają pasować. No ale
dobra, nie pastwmy się nad tym, najwyżej uczeń dostanie na pracę domową przepisanie
książki, a ćwiczenia robić będziemy na lekcji. Małostkowa jestem jakaś.
Po drugie primo nie może być w
książce żadnych odniesień do egzaminu gimnazjalnego. Dzięki temu można go
będzie zmieniać co roku, a w podręcznikach wszystko będzie aktualne. Pięknie i
zacnie. Wydawnictwa, w ramach zabawy w kotka i myszkę, zmieniły dotychczasowe
podręczniki według wytycznych. "Wskazówka do egzaminu" stała się
teraz "wskazówką". "Zadanie egzaminacyjne ze słuchu"
cudownie przemieniło się w "zadanie ze słuchu". No supcio. Cud, miód i orzeszki.
No i po trzecie primo dotacja. Na
szkoleniu przeczytałam sobie, że na podręcznik mam 250 zł. Sama radość. Toż za
taką kwotę to można taki podręcznik napisać, że się nie śniło (pomyślała, nieco
zdezorientowana hojnością państwa polskiego). Ależ, ależ, pani na szkoleniu
ukróciła mój entuzjazm, gdyż jest to wprawdzie 250 zł, ale na WSZYSTKIE
podręczniki. Tak, nie ma błędu. Wszystkie podręczniki muszą zmieścić się w
sumie 250 zł. No dobra, ale pozostają jeszcze ćwiczenia, gdzie dotacja
przyznawana jest corocznie (bo po nich można pisać). I tutaj szoczek - bo
dotacja to całe 25 zł na ćwiczenia ze WSZYSTKICH przedmiotów. Nie, nie pomyliło
mi się, DWADZIEŚCIA PIĘĆ ZŁOTYCH (ja już pominę kwestię, że 1% idzie na jakieś
tam opłaty manipulacyjne, przyjmijmy, że jest 25). Oszalałam ze szczęścia.
Wydawnictwa już dwoją się i
troją, żeby ze wszystkim wyrobić, ale to też ich problem, mnie nic do tego. Jak
chcą zarobić, to one muszą, ja nie. Odniosę się jeszcze tylko do jednej
kwestii. Podręcznik ma być rozpoczęty i zakończony w ciągu jednego roku. I tak
we wszystkich szkołach. Teraz proszę sobie wyobrazić szkołę A i szkołę B.
Szkoła A: uczniowie zdolni jak
brzytwy, wygrywają olimpiady i wykraczają daleko poza minimum programowe. Żyć
nie umierać. Rozpoczynają naukę powiedzmy że z drugą częścią podręcznika we
wrześniu i idą jak burza, bo informacje przyswajają szybko i sprawnie. Mają
trzy godziny języka, więc materiał kończy się powiedzmy około marca.
Szkoła B: uczniowie potrzebują
wielu powtórek i ćwiczeń, mają wyraźne problemy, a angielskiego nienawidzą jak
nie wiem co. Rozpoczynamy częścią pierwszą i mamy trzy godziny w tygodniu. Żeby
uczniów nauczyć, a nie odwalić pańszczyznę, nauczyciel robi minimum programowe,
ale rzetelnie dzieciaki uczy. W czerwcu jest na rozdziale 8 z 10.
Co mają zrobić podani
nauczyciele? Nikt tego nie wie, bo ministerstwo nie odpowiada na tak
skomplikowane pytania, bo nie wzięło takiej sytuacji pod uwagę (i wiem to od
pani, która z ministerstwem ma kontakt). Każdy ma zacząć i skończyć podręcznik
na czas i nie ma że boli. Jak się pospieszy albo wlecze to jego wina i
nieudolny jakiś widocznie jest.
Dygresja: Już pominę kwestię
tego, że u nas w szkole na poziomie podstawowym jest jedna godzina w tygodniu,
przez co NIE MA OPCJI żebym przerobiła podręcznik w rok. Kiedyś mogłam mieć
jeden na dwa lata, teraz nie wiem co zrobię, nie mam koncepcji. Ale to może
tylko w mojej szkole... Koniec dygresji.
Jest jeszcze kwestia tego, że w
ramach szerokiej oferty (żeby złowić uczniów w tych trudnych demograficznie
czasach) niektóre szkoły oferują języki obce dość interesujące, niestandardowe,
jak na przykład hiszpański czy chiński. Podręczniki do takich języków są
drogie, a jak nauczyciel ma powiedzieć, że jego książka "zabiera"
połowę dotacji, bo jego wydawnictwo nie pójdzie nikomu na rękę i cen nie
obniży. No i nie wspomnę, że miejsca na wypełnianie ćwiczeń w książce też nie
zamaże. Ministerstwo nie przewidziało takiej sytuacji. I nie, nie można powiedzieć rodzicom, że jak
sobie wybrali taką szkołę to mają płacić - mają zagwarantowane darmowe
podręczniki i nie można od nich niczego wymagać. I sytuacja patowa, bo taki
nauczyciel nie ma pojęcia, co go czeka. Niby można (chyba, o ile dobrze
pamiętam) prosić o większą dotację, ale jak znam życie to się ją dostanie na
święty nigdy.
Ten pomysł odbije się czkawką
albo nam (nauczycielom i uczniom), bo tańsze to gorsze i wydawnictwa będą
równały w dół i cięły koszty (ale wtedy ministerstwo będzie
"zadowolone", a nam biada, bo w szkołach będą się działy cuda, jakich
świat nie widział), albo ministerstwu, bo na poziomie gimnazjum trzeba będzie
wpakować tyle kasy, że nagle okaże się, że takie rzeczy to jednak tylko w
podstawówce. I to tylko na poziomie 1-3. Zobaczymy, co nastąpi szybciej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz