Ok., podstawowe zasady zdawania są jasne. Oczywiście pewnie zapomniałam
o co najmniej kilku sprawach, do których odniosę się w epilogu. Teraz jednak
chciałabym napisać o samym egzaminie. I znowu nie dam rady opisać całego na
raz, bo okazuje się, że wychodzi z tego nie tylko dłuuuuuuugi post, ale i cała
epopeja.
Maturę trzeba nauczyć się zdawać – taki jest mój wniosek po ostatnim
szkoleniu. Teoria wygląda tak, że wystarczy znać język na poziomie
komunikacyjnym, żeby poradzić sobie ze zdaniem matury ustnej. Szlachetny
wniosek, ale z rzeczywistością ma niewiele wspólnego. Jak już wspomniałam w
poprzednim poście, podczas symulacji udało mi się uzyskać 3 na 6 możliwych
punktów, mimo że „grałam” prymuskę. Po prostu czegoś tam nie zauważyłam, bo 30
sekund na przeczytanie wszystkiego, przetworzenie tego i rozpoczęcie produkcji
to stanowczo za mało. Jestem jednak przekonana, że zdawania matury można się
nauczyć, trzeba tylko dużo ćwiczyć. I tutaj kilka rad.
Najpierw przyjrzyjmy się, CO jest oceniane.
- po pierwsze za każde zadanie można otrzymać od 0 do 6 punktów. Zadań są trzy, więc jak można wywnioskować, punktów zdobywa się 18. I to jest baza.
- potem zakres struktur leksykalno – gramatycznych, czyli po prostu jakie słownictwo i na jakim poziomie gramatyka jest przez ucznia używana. Jeśli uczeń opisuje mieszkanie jako „ładne, fajne, duże” (zamiast na przykład „przestronne, położone w spokojnej dzielnicy i urządzone ze smakiem”) dostanie mniej punktów. Jeśli użyje słów z wyższej półki, ma zapewnione maksimum. Ta sama sytuacja z gramatyką. Jeśli skupiamy się na Present Simple i nic więcej nie umiemy to lipa. Jeśli jest i Present Perfect, i tryby warunkowe, i strona bierna, jest git. (4 punkty)
- dalej poprawność struktur leksykalno – gramatycznych. Oczywiście sam fakt używania strony biernej nie jest tożsamy z używaniem jej poprawnie. Tak samo jakiegoś słowa można użyć w niewłaściwym kontekście. I to właśnie jest tu oceniane. (4 punkty)
- wymowa. Nie chodzi tu o to, żeby popisać się brytyjskim czy szkockim akcentem, ale o to, żeby mieć jakieś pojęcie o wymowie. Czyli „maj haus is big end weri nis” nie przejdzie (tak na marginesie – My house is big and very nice”). Jakiekolwiek pojęcie wystarczy, żeby otrzymać minimum z 2 możliwych punktów. Już niezła (nie doskonała) wymowa zapewnia nam 2 punkty.
- na koniec płynność wypowiedzi. Jeśli ktoś co chwila wtrąca „yyyyy”, zacina się, często nie wie, co powiedzieć, więc długo milczy, to ma pecha. Od czasu do czasu można się zatrzymać, a nawet wtrącić „yyyy”, byle nie za często. (2 punkty)
Za cały egzamin można dostać 30 punktów. Jak łatwo obliczyć, wystarczy
9, żeby zaliczyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz